Rozumiem także, że w niewyobrażalnie gorący dzień, dziewczyny wynajdują ze swoich przepastnych szaf i szafeczek trzy sznurki, które, po założeniu, trudniej znaleźć na tyłku niż w szafie (osobiście trzymałbym je raczej wraz ze sznurowadłami ), najbardziej kusą miniówę i plasterek styropianu z wąsem Salvadora Dali między dwoma palcami stóp, przywiązują pieska do smyczy i idą dać mu poszczekać pod market. Pół biedy jeżeli zziajana psina przytroczona jest gdzieś w cieniu, ale częstokroć ilość ciuszków na krągłościach właścicielki, odzwierciedla ilość... No wiecie czego...
Bo gdzież tu w dzisiejszych czasach pójść i co by tu robić? Czytanie książek odpada, bo dysleksja, rower tyż, bo dyscycling, kino tyż, bo za ciemno na epatowanie kolankiem, nikt kina nie zafundował i tam tyż trza czytać literki, bo mówią jakoś niezrozumiale, a w parku gwałcą. Zostaje market z zimną colą. W sumie wszystko brzmi nawet nieźle do czasu, kiedy przed ową półnagą istotką otwierają się drzwi wyjściowe klimatyzowanych wnętrz El Dorado i okazuje się, że gdyby owa, ubrana w sznurówki osóbka, miała wzrost proporcjonalny do wagi, musiałaby mierzyć trzy metry pięćdziesiąt...
Pisałem rok temu o tym, jak to nieświadomie zaczynam zwalniać, bądź przyspieszać, na widok krągłych pupek bujanych opalonymi udami. Nie wiem... ostatnio coraz częściej zwalniam... To wina wieku albo trotuarów wprawianych w drżenie o częstotliwości poniżej 16 Herców. A może wyczuwam nadchodzące tornado?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz