sobota, 25 lipca 2015

Nic nie mam, zdmuchnęła mnie ta jesień całkiem....

Rozumiem, że za pogodę też odpowiada jakieś bóstwo...
Należałoby je kopnąć w dupę.
Tak jak większość hien żerujących w internecie i rozsyłających coś na kształt wirusów, ale z reklamami, które wciskają się w każde otwierane okno, zapieprzyły mi Google i mojego bloga, i z którymi nie umiem sobie poradzić. Kiedy wreszcie dotrze to mózgów tych ludzi, że tak namolne wciskanie się w życie innych musi zaowocować w totalną niechęcią do ich pracy?
Wkurza mnie to niemniej od większości użytkowników tego pomiotu szatana, jakim jest komputer z internetem, i od którego wymagamy stuprocentowej niezawodności, co już w zmyśle jest kompletną bzdurą.
Niech mi ktoś znajdzie niepsującą się nigdy pralkę bądź telewizor.
Nie pompujcie przez kilka lat kół w rowerach i autach, a potem psioczie, że uszło powietrze...
Wprasowani o opary techniki i technologii nie umiemy żyć bez prądu, krzesła i bieżącej wody w kranie.
Zaczynamy podglądać sąsiadów z kamerek zamontowanych na dronach i... przede wszystkim, zaczynamy, w domu, żyć wirtualnym życiem. Mąż przy swoim kompie, żona przy swoim, a dzieci przy swoich. Zero kontaktu bezpośredniego. Tak przecież jest... spokojniej. Choć tyle udało się od internetu uzyskać. Święty spokój.
W ramach tego spokoju wyłażą jednak jego pewne niedoskonałości. Przestajemy mieć wspólne tematy do rozmów, nie umiemy powiedzieć prawdy, która w wirtualnym świecie jest czymś umownym i nie ma żadnego przełożenia na realia.
A może można inaczej?
Może wystarczy odkleić dupska od skóropodobnych foteli i pójść posmakować kuchni Etiopii? Zrelaksować się na spacerze wśród platanów i tui, albo zanurzyć tyłek w basenie. Wszędzie tam internetu nie ma i jesteśmy skazani na kontakt bezpośredni. Ja wiem, że trudno tak, z godziny na godzinę, zacząć mówić prawdę, myślę jednak, że sumarycznie, kiedyś powinno się to nam zwrócić... O ile tego jeszcze chcemy.
Muszę sobie kupić nowego laptopa. Ta moja franca doprowadza mnie już do szału, ale nie znaczy to, że 6 sierpnia nie pójdę na koncert trzech polskich gitarzystów grających w hołdzie Paco de Lucii, hiszpańskiego gitarzysty flamenco i muzycznego geniusza. Podobnie jak z nieopisaną przyjemnością wysłuchałem wczoraj koncertu Elżbiety Adamiak, cichej kobiety kochającej poezję i nieprzejmującej się internetowymi tryndami w temacie: nowa odżywka do włosów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz