Zanim mnie osądzicie i skarzecie przeczytajcie ten wpis do końca!
Kiedy w roku 1980 wybuchła fala strajków byłem okrutnie wkurzony. Cała Łódź stała, nie było komunikacji, w sklepach był tylko ocet i wszystko wskazywało na to, że za moment musi coś głośno pierdolnąć. Słyszało się o jakichś strajkach w Lublinie i Świdniku, o jakimś Wałęsie, ale komuna bardziej straszyła wówczas Kuroniem i Michnikiem. I dobrze straszyła, bo ja dałem się nabrać. Do zwykłych zjadaczy chleba nie docierały prawie żadne informacje o tym, co tak naprawdę się dzieje. Mówiła o tym Wolna Europa, ale nie cierpiałem jej słuchać, bo bez przerwy ją zagłuszano i trzeba było mieć żelazne nerwy, aby cokolwiek zrozumieć. Mnie to zresztą nie interesowało. Fascynował mnie tenis, karate i moja ówczesna dziewczyna.
Kiedy w końcu sierpnia wybuchła sprawa porozumień gdańskich i powstania "NSZZ Solidarność" to słowo honoru... nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony była rządząca krajem komuna, do której przywykłem, a z drugiej jakiś związek zawodowy! Co to zresztą było? Ten cały związek zawodowy... Byłem w liceum.
Kiedy po ogłoszeniu końca strajku w stoczni wyemitowano przemówienie Wałęsy pomyślałem: Litości! Co to za bałwan?! Toż ja, na jego miejscu, umiałbym się lepiej wysłowić! "Bylyśmy, zwycienżylyśmy..." Koszmar! I ten buraczany długopis, z papieżem, wielkości ulicznej latarni! Już wówczas nie trawiłem kościoła.
I tak zraziłem się do Wałęsy.
Przykro mi, ale i za jego prezydenckich czasów, już dużo później, także wyłącznie mnie wnerwiał. Za każdym razem, kiedy coś powiedział, natychmiast wypychano na wizję Falandysza, aby to przetłumaczył na polski. Wściekałem się na Wałęsę i uważałem go za totalnego głąba. Taki współczesny Nikodem Dyzma.
Mija trzydzieści siedem lat od czasów porozumień sierpniowych. "Solidarność" stała się karykaturą samej siebie z zerowym poparciem. Stała się wylęgarnią łgarzy, dorobkiewiczów i czymś, czym zwykli ludzie wyłącznie gardzą.
Prezydenta nie trzeba już wprawdzie tłumaczyć; on sam, bez tłumaczy, codziennie przekuje nas jaki jest z niego niekompetentny bufon.
Nasz rząd to banda parszywych i wrednych zdrajców idei, o które walczył kiedyś Wałęsa...
Jego samego już raczej nie polubię. Na zawsze zostanie elektrykiem z długopisem z papieżem. Ale za to co zrobił dla naszego kraju, a przede wszystkim za to, że miał odwagę otoczyć się ludźmi mądrzejszymi od siebie i nie wstydził się czerpać z ich wiedzy - kolosalny szacunek! Bo Wałęsa jest jak Kiera Knightley, jest płaska jak deska i średnio zgrabna, ale ma twarz!
Pis ma tylko pyski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz