niedziela, 24 września 2017

Science fiction

To co dziś napiszę raczej nie będzie zabawne...

Już dawno mówiłem, że zbliżamy się takiego do momentu rozwoju cywilizacji, w którym kolejnym pokoleniom wystarczą do życia najwyżej trzy palce u każdej dłoni. Bo i po co więcej? Telefon da się przecież utrzymać, a że ten fortepianem nie jest, to drugą dłonią można swobodnie wystukać smsa. Ze zdumieniem obserwuję niebywałą wręcz sprawność ruchów kciukiem tej... pędzonej na frytkach i coli, zdecydowanie zbyt tęgiej, części nastolatków. Dzisiejsze telefony nie mają wprawdzie jeszcze funkcji automatycznego podcierania się po zrobionej kupie, ale "Krzemowa Dolina" nad tym zapewne już myśli.
Taki telefoniczny bidet! A co! Wypróbuj w najbliższym KFC! 14,99 za ciepły strzał detergentem w odbyt! Banan w gównie i siedemset innych zapachów! Sranie nigdy nie było aż taką przyjemnością!

Nie rozumiem dzisiejszej młodzieży, ale to mój najmniejszy problem...

Staliśmy się cywilizacją obrazków i mało komu chce się cokolwiek czytać. A jeżeli już, to czytamy najczęściej same tytuły...
- Szydło rozjechana przez posła PO! (zdjęcie rozjechanej Szydło)
- Borys Budka zmiażdżył Pawłowicz! (zdjęcie zmiażdżonej Pawłowicz)
- Kaczyńskiemu potrzebne nowe sznurówki! (Jeżeli jesteś "za" daj swojego lajka!)

Przerabiam to czasem na swoim blogu. Niektóre komentarze aż nadto świadczą o tym, że ich autor kompletnie nie zadał sobie trudu przeczytania choćby dwóch pierwszych zdań z mojego wpisu. Na cholerę więc sili się na komentarz?

Tylko po części to rozumiem. Ogrom bezużytecznych informacji w necie wprawdzie załamuje, ale... Do cholery!
Jeżeli nie zatraciło się jeszcze umiejętności oddzielania ziarna od plew...

Mimo wszystko ciągle wierzę w ludzką inteligencję. Czasem tylko nie jestem w stanie pojąć intencji internautów publikujących zdjęcia umierającej w szpitalu matki z dopiskiem:
- Moja mama umiera, to pewnie jej ostatnie zdjęcia...
I co do cholery? Mam wysłać lajka: Ale zajebiście!

Skrywamy przed światem własne fobie i nie potrafimy otworzyć się przed bliskimi. Za to tu, w internecie, epatujemy swoją niedojrzałością. Chyba dlatego, że tylko tutaj czujemy się na tyle bezimienni, żeby się odrobinę odkryć.

Mam sąsiada...
Od kilkunastu lat, w każdą sobotę, około godziny 9,00 rano, w soboty, wychodzi glansować swój samochód. Po każdym deszczu, z prędkością poparzonego szczura, wylatuje i ściąga z karoserii kropelki deszczu. I nie zaśnie do kiedy jego najukochańsze auteczko będzie tak suche jak burdelowa dziwka na widok pijanego klienta po siedemdziesiątce.
Gdybym miał kupę kasy, kupiłbym sobie najdroższy model Rolls-Royca, zajechał pod jego okno i przemalował go pędzelkiem na różowo patrząc jak ten, ze zgrozy, połyka za oknem własne serce.

Mam spore szczęście, że moje blogowe wpisy cieszą się całkiem niezłą poczytnością. Czuję się wręcz wyróżniony. Nie piszę przecież o tym, jak zrobić najcudowniejszą na świecie szarlotkę, ani ile należy dodać miodu do wieprzowiny, aby ta stała się na tyle wyczuwalnie słodka, by sprowokować u mnie pawia. Rozumiem jednak, że są osoby, które lubią glazurowane miodem mięso. Za cholerę nie pojmuję jednak dlaczego stajemy się coraz bardziej bezmyślną masą niczego w misce nazywanej Polską, której zawartość rozgniata ktoś, kto nie zagotował sobie nigdy wody na herbatę.
Wstyd!   
Czy jest teraz ktoś, kto dotrwał do końca tego wpisu i nie ma ochoty wysłać do reszty smsa ze słowem: Pomagam



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz