Mam głupi zwyczaj doczepiania się do rzeczy, wydarzeń, faktów, czy nawet ludzi, przeciw którym niewielu ma odwagę się doczepić.
Bo to jest tak...
Nie ma niczego bezwzględnie doskonałego.
Może z wyjątkiem lodów...
Tak się składa, że brat mojego dziadka brał udział w Bitwie Warszawskiej. Będąc już mocno posuniętym w latach dziadziusiem, często mi opowiadał o czasach swojej młodości. Owa bitwa była pokaźną ich częścią.
Służył pod pułkownikiem Jaźwińskim w 11 Dywizji. Tej, która na samym początku dostała od Ruskich srogiego łupnia pod Radzyminem. Pewnie z dwadzieścia razy słyszałem opowieść jak to spieprzali przed dwoma dywizjami krasnoarmiejców po polu minowym. Strzelano do nich jak do kaczek, miny urywały im stopy, a oni przewracali się dopiero wówczas, kiedy zobaczyli, że biegną na kikutach.
Wierzcie mojemu wujkowi.
Zwycięstwo świętują jedynie żyjący. Polegli mają je w dupie.
Dlatego jest naszym obowiązkiem pamiętać o każdym, który był na tyle bezkompromisowo odważny, aby oddać własne życie w imię lepszej przyszłości następnych pokoleń.
Nie wiem czy ja umiałbym się na to zdobyć...
Składam Wszystkim Poległym, we wszystkich bitwach na świecie, mój hołd.
A wszystkim żerującym na bohaterach w imię własnych, partykularnych interesów, wyrazy mojej najgłębszej do nich odrazy.
Byłoby głębokim nietaktem pisać teraz o tych, o których myślę...
Bando rynsztokowych żołnierzyków!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz