A mnie się zackniło za tym miastem, które obleźliśmy ładnych parę razy we wszystkie możliwe strony.
Nie będę dużo pisał, pooglądam zdjęcia. Mam nadzieję, że razem z Wami.
Zapraszam na wycieczkę...
Dworzec kolejowy miał, po jego wybudowaniu, największy dach w Anglii. Niestety, nie sfotografowałem go, ale znajduje się kawałek za mną.
Moje chabrowe oczęta zaś oglądają taki widok...
Prawie całą starówkę otaczają owe mury poprzecinane mostkami dwóch rzek.
A dookoła dwustuletnie sklepiki...
... z najsławniejszą uliczką miasta - Little Shambles.
Jest pięknie i średniowiecznie
I można sobie pstryknąć zdjęcie z kapitanem stateczku pływającego w te i z powrotem po rzece.
Tym stateczkiem
Albo innym...
A później wydać milion funtów w sklepie muzycznym na gitary i harfę.
I przytulić się do misia
Wydać kolejny milion na bibeloty...
I przycupnąć na schodach jednej z największych katedr w Europie
Aby znów zatonąć w średniowiecznych uliczkach.
Nie wiem czy to kaczki czy gęsi, ale są wszechobecne. To już coś jak u nas, tyle że zdecydowanie bardziej przyjazne.
Bilety do wnętrza katedry ważne są rok i można je przekazywać z rąk do rąk, bezpłatnie, aż do bólu. Taka nowość, nieznana w kraju z Wawelem.
Można skoczyć do muzeum kolejnictwa i oprzeć się o koło lokomotywy, albo skonfrontować szerokość miejsc siedzących w japońskim pociągu. Japońce to raczej ród karakanów, ale dupska to mają gigantyczne!
Kończąc swoją sentymentalną przechadzkę po Yorku dodam, że poza Florencją, jest chyba drugim miejscem na świecie, w którym chciałbym zamieszkać. Jest w nim coś, co mnie tam ciągnie... Oczywiście oprócz mojego syna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz