wtorek, 21 sierpnia 2018

York

Przeszło cztery lata mieszka w nim mój Łukasz. Właśnie dziś zaczął powrót via Wrocław i Manchester do York.
A mnie się zackniło za tym miastem, które obleźliśmy ładnych parę razy we wszystkie możliwe strony.
Nie będę dużo pisał, pooglądam zdjęcia. Mam nadzieję, że razem z Wami.
Zapraszam na wycieczkę...

Dworzec kolejowy miał, po jego wybudowaniu, największy dach w Anglii. Niestety, nie sfotografowałem go, ale znajduje się kawałek za mną.


Moje chabrowe oczęta zaś oglądają taki widok...


Prawie całą starówkę otaczają owe mury poprzecinane mostkami dwóch rzek.


A dookoła dwustuletnie sklepiki...


... z najsławniejszą uliczką miasta - Little Shambles.


Jest pięknie i średniowiecznie


I można sobie pstryknąć zdjęcie z kapitanem stateczku pływającego w te i z powrotem po rzece.


Tym stateczkiem


Albo innym...
A później wydać milion funtów w sklepie muzycznym na gitary i harfę.



I przytulić się do misia


Wydać kolejny milion na bibeloty...


I przycupnąć na schodach jednej z największych katedr w Europie


Aby znów zatonąć w średniowiecznych uliczkach.



I zerknąć na angielski pałac ślubów w pobliskim parku.



Nie wiem czy to kaczki czy gęsi, ale są wszechobecne. To już coś jak u nas, tyle że zdecydowanie bardziej przyjazne.


Bilety do wnętrza katedry ważne są rok i można je przekazywać z rąk do rąk, bezpłatnie, aż do bólu. Taka nowość, nieznana w kraju z Wawelem.
Można skoczyć do muzeum kolejnictwa i oprzeć się o koło lokomotywy, albo skonfrontować szerokość miejsc siedzących w japońskim pociągu. Japońce to raczej ród karakanów, ale dupska to mają gigantyczne!

Kończąc swoją sentymentalną przechadzkę po Yorku dodam, że poza Florencją, jest chyba drugim miejscem na świecie, w którym chciałbym zamieszkać. Jest w nim coś, co mnie tam ciągnie... Oczywiście oprócz mojego syna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz