Nasza wielka rewolucja kulturalna musiała odcisnąć, i odcisnęła, swoje piętno także na szeroko pojętej architekturze.
Było tak...
Niedaleko mojego domu była sobie w jezdni dziura. Co tam dziura!
To był krater!
Wpadałem w niego kilka razy to wiem. Widziałem kiedyś jak auto przede mną odsłoniło tam prawymi kołami wczesnopiastowską osadę.
Już w kilka miesięcy później, zapewne po długich i burzliwych naradach, włodarze naszego miasta wpadli na genialny pomysł i rozkazali postawić słupek na środku jezdni, który odgradzał ów krater od części jezdnej. I sprawa przycichła, bo była załatwiona rzecz jasna.
Tak się składa, że miejsce mojego zamieszkania należy do najbardziej wyuzdanych w swoim przepychu okolic centrum.
Nie można tu parkować bez bilecika z parkomatu, a wokół same wille milionerów i pełen przekrój gablot z gatunku Rolls-Roysów, Bentlejów i Porche. I słusznie, bo to żaden prymitywny Żoliborz.
Właściwie to codziennie się wstydzę wyjeżdżać swoją zdezelowaną drezyną z bramy, ale...
... jeśli już wyjadę, i ominę rzeczony wyżej krater, no to pełna kultura pcha się przez uchyloną szybę do środka auta z siła wodospadu.
Jednym z moich ulubionych miejsc są niedalekie okolice, przy których można się zrelaksować w oparach Chanel nr 5 i Lancome Poeme za trzynaście tysi flaszka.
Zilustruję to miejsce fotką...
Może jeszcze jedną...
Czujecie ten zapach?
Takie leżące drzewo to wręcz Eldorado dla pełnego pęcherza każdego pieska, a i jego pan może jebnąć porannego browarka i oddać butelczynę do skupu.
Wracaliśmy niedawno z Anglii. Wylądowaliśmy we Wrocławiu. Obok dworca kolejowego zbudowano niedawno ogromną galerię handlową o nazwie Wroclavia z dworcem autobusowym w podziemiach.
Od wielu lat skutecznie walczę z nałogiem nikotynowym i z każdym rzuconym niedopałkiem udaje mi się go rzucić. Ponieważ w galeriach palić nie wolno, więc wychodziłem na ulicę i rzucałem palenie do popielniczki. Miało to swoje dobre strony, bo śmierdzące kiepy trafiały w swoje miejsce, ale i złe, bo byłem narażony na skomasowane ataki wrocławskich żuli proszących o pieniądze lub fajkę.
Przyznaję bez bicia... nie trawię takich typów, ale także nie wiem jak się ich pozbyć. Czasem mnie też kompletnie osłabiają, a to, z kolei, prowadzi do prześmiesznych sytuacji.
Kiedyś, pod okoliczną Biedronką, koczował taki jeden żul. Znałem go z wyglądu i wiedziałem, że jeśli tylko się pojawię, to zaraz mnie zaatakuje. Po kilkunastu takich atakach miałem go już serdecznie dość i kiedy doszedł do mnie po raz kolejny, otworzyłem szybę i powiedziałem:
- Wypierdalaj!
- Ale ja się chciałem tylko spytać która godzina...
- Piętnasta dziewięćdziesiąt sześć!
We Wrocławiu było trudniej. Ilość tamtejszych żuli na metr kwadratowy jest porażająca. Zastosowałem więc inny trik i na zaczepkę w stylu:
- Miszczu! Potrzebuję dwa złote na piwo...
Odpowiadałem:
- Sorry but I do not understand...
- Aha...
To naprawdę działa!
Trochę mi szkoda tych ludzi, bo pewnie, w jakiejś części, nie są winni swojego losu. Niemniej jednak i oni dążą do poprawy swojego losu. Widać to w moich okolicach niemal na każdym kroku.
Zobaczcie zresztą sami...
Z dziesięciu tysięcy metrów świat jest piękniejszy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz