środa, 6 sierpnia 2014

Major... de Coverley

Pisanie bloga trochę zaczęło mi kuleć, wiem. Są ku temu trzy powody... Jest za gorąco i mój iloraz inteligencji spada z każdą godziną popołudnia do zera po dwudziestej, kiedy to zwykle zasiadam do kompa. Praca w tych warunkach także nie sprzyja koncentracji, no i mamy w końcu lato... Sezon ogórkowy, w którym nawaleni turyści codziennie widzą potwory z Loch Ness, Yeti, Wielką Stopę i psy wielkości niedźwiedzi, wypijające krew kozom w Boliwii.
Ale to poza granicami naszego kraiku.
U nas tematami zastępczymi są zwykle gradobicia w Małopolsce, pijani kierowcy i wypowiedzi batmanów o Owsiaku.
Tak się składa, że słucham ostatnio sporo radia, ale tylko tego "państwowego", bo komercyjne nie jest dla mnie...
Pracowałem kiedyś całą zimę w podłódzkiej miejscowości, w której działało jedynie Radio Zet. Byłem tam sam i Zetka była jedynym czymś, co mówiło. Właściwie to należałoby napisać: "przynudzało", bo systematyczne słuchanie tej stacji, i jej podobnych tworów, wzbudza we mnie mordercze instynkty. Pioseneczka, dowcip, dziesięć minut reklam, lans jakiegoś przeboju, o którym, za kilka miesięcy, nikt nie będzie pamiętał, dziesięć minut reklam, sponsorzy prognozy pogody, będzie słonecznie, dziesięć minut reklam, dowcip.
Rozumiem, że ich żywot zależy od reklamodawców, ale to żaden powód, abym tego musiał słuchać. Omijam ich wielkim łukiem.
Tam nie miałem takiej możliwości... Po siedemset piętnastym razie wysłuchania Ronana Keakinga i jego covera "Time After Time", radio dostało celnego kopa i zamknęło się na wieki spadając na parter. Zapadła błoga cisza. Na miesiąc. Przyniosłem inne w nadziei, że odbierze dodatkowo jakieś Radio Marysia. Kręcę gałkami i nagle! Ronan Keating..., dowcip, 10 minut reklam. Wiem, że są tacy, którzy to wytrzymują, a nawet im się podoba. Współczuję im.
O czym to ja miałem...? Aha!
Od kilku dni w Trójce i Jedynce uwzięli się na gadanie o jakimś księdzu, który krytykuje purpuratów, że są starzy, debilni i niereformowalni. Ale mi nowość! Są jak jeden piesek, którego mam nieprzyjemność słuchać w pracy codziennie, przez kilka godzin, a który umila sobie życie bezmyślnym ujadaniem na balkonie na wszystko, co się rusza... I nie rusza także. O ile jednak psa mogę odrobinę zrozumieć, mimo że wkurza mnie niczym Ronan Keating w willi pod Łodzią, o tyle ofenzywa czerni jest działaniem ze wszech miar przemyślanym. To chyba jakoś niedługo rozpoczyna się przecież festiwal "Przystanek Jezus", a drogi do Częstochowy zawalają roześmiani pielgrzymi czekający z niecierpliwością wieczora, aby się nawalić i zbybać jakąś pielgrzymkowiczkę w kupie siana.
Pisałem niedawno o deklaracji wiary lekarzy. Debilizm tego pomysłu zatacza coraz szersze kręgi. Nauczyciele już tyż powinni się zaczynać deklarować. Zaraz przyjdzie czas na budowlańców, fryzjerów i stypendystów, bo komornicy, prawnicy i notariusze, jako ludzie ze wszech miar uczciwi i zawsze w zgodzie z obowiązującymi tyndami, już dopowiadają: "Tak mi dopomóż..." do swoich przysiąg.
Jak to możliwe żeby taka zidiociała Ameryka Północna wciąż dawała sobie radę bez notariuszy???????
Joseph Heller w "Paragrafie 22" napisał, mniej więcej, tak:
"Major... de Coverley ze zdumieniem stwierdził, że wejście do stołówki blokuje mur oficerów, czekających na podpisanie deklaracji lojalności. Na drugim końcu, grupa wcześniej przybyłych, z tacami w jednej ręce, ślubowała wierność sztandarowi, żeby móc zająć miejsce przy stolikach. Ci, co przybyli wcześniej i już siedzieli, śpiewali Gwiaździsty Sztandar, żeby móc skorzystać z soli, pieprzu i ketchupu".
Ciekaw jestem czy znajdzie się w Polsce jakiś major...de Coverley, który rozpieprzy tę krucjatę lojalności słowami:
Dajcie wszystkim jeść!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz