sobota, 15 kwietnia 2017

Raj na ziemi

Przeczytałem gdzieś wypowiedź pewnego zagorzałego ateisty, któremu dokucza niemal każda minuta każdych świąt, które uważa za głupie, złe i bez sensu. Wpis był krótki i pełen jadu. Cóż... chłopina się wyżalił i pewnie zrobiło mu się lepiej. Gdyby był żarliwym katolikiem, poszedłby pewnie do spowiedzi, nagadał podobne dyrdymały do ucha jakiegoś faceta, dostał pokutę i poszedł na piwo.
Chyba słusznie zakładam, że wszyscy faceci mają podobnie...
- Ale mnie szef wkurwił, idę na piwo!
- Ale pieprzą w tej telewizji! Bez piwa nie da się tego oglądać!
- Dostałem awans i podwyżkę, trzeba to oblać!
- Jedziemy na grilla, trzeba kupić dużo piwa.

Ja jednak wcale nie o piwie dziś chciałem...

Nie uczęszczam na żadne katolickie uroczystości. Nudzą mnie. Nie czuję potrzeby wiecznego wysłuchiwania jaki to ze mnie grzesznik, i że żyjemy wyłącznie po to, by czuć się winnym każdego swojego oddechu na tej planecie w drodze do wyimaginowanego "ojca". Słowo "ojciec" ma tu znaczenie nadrzędne i jest rodzajem fetyszu, na którego nie wolno naszej nicości nawet zerknąć. Dlatego są zamienniki. Jest Jezus i jego matka, dziesiątki tysięcy błogosławionych, takich bardziej lub mniej, a stworzonych wyłącznie w celu bycia tubą tej najbardziej zapracowanej istoty wszech czasów. 
Podobny obrazek obserwujemy naszej scenie politycznej. Bóg jest jeden, ale w trzech osobach...
I ma do dyspozycji armię własnych świętych-nieomylnych. 

Consuetudo altera natura est i tylko ci najżarliwiej wierzący nie potrafią dostrzec podobieństw. Bóg stworzył ludzi na podobieństwo swoje. 
Czy aby tylko ludzi? 
A chore układy, politykę, przypadłości geriatryczne, debilizm i gradobicie to już masoni?

Kto nakazał zwracać się do księży się per "ojcze"? skoro ich naturalne dzieci zmusza się mówić im "wujku"?
Religia jest głupia i pełna niekonsekwencji, ale przecież nie może grzeszyć logiką coś, co jest przetworzoną bajką opartą na fobiach ciemnogrodzian.
To trochę tak jak z naszymi żonami. Jak już zabraknie im argumentów do tego, aby nas do czegoś przekonać - muszą walnąć piorunem i odpowiednio głośno zagrzmieć, a częstotliwość, w połączeniu z odpowiednią ilością decybeli, niemal zawsze przynosi oczekiwany efekt.
Taka forma mniejszych Zeusów z piorunem w dłoni.
Wychodzi więc na to, że każdy z nas chce być, a nawet bywa, czyimś bogiem. Nie ma więc sensu czcić cudzych bogów przez sobą. Wystarczy się tylko skutecznie przed innymi bronić.

Życie jest cholernie proste, powiedziałbym nawet: prostackie. Pewnie dlatego, od chwili tytułu mojego bloga, wciąż mi on się podoba.

Nie jestem zwolennikiem katolickich świąt, bo wcale mi się nie kojarzą ze świętami. Gdyby ich jednak nie było, należałoby je wymyślić z jednej prostej przyczyny...

Zalewająca fala permanentnego dołowania nas musi co pewien czas znaleźć gdzieś ujście, bo dawno byśmy się pozabijali.
Katolicka psychologia zawsze wędrowała nieznanymi drogami w niedostępne mi rejony, ale tę jej część zrozumiałem doskonale. Strach o władzę wymusza ulgi, ale i pozwala na większe zarobki w przyszłości. 
I tak na koniec...
Dlaczego na ostatniej wieczerzy pito alkohol, a nie sok z pomarańczy?
Bo ucztowali tam sami faceci. Nie oszukujmy się, żonaci... 
Wszyscy jesteśmy dziećmi jakiegoś boga, ale kobiety trochę bardziej.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz