sobota, 29 września 2018

Matka naszej niepodległości.

Jarosław pierwszy raz powiedział prawdę. Słyszałem na własne uszy. Rzekł mianowicie tak:
- Nie wolno nam dopuścić, aby ludzie wiedzieli, że kłamiemy.
Oto słowo boże.

Kaczyński zrobił jeszcze coś, co ma ręce i nogi. Został ojcem... niepodległości.
To ja się pytam...
Kto jest matką? A może znów jakieś kolejne niepokalane poczęcie?
Bo na moją skromną znajomość biologii i piosenki Budki Suflera, to do tanga trzeba zawsze dwojga.

Poszukajmy zatem dzisiaj matki.  

Wedle moich analiz jest nią poseł Jacek Sasin. Skoro bowiem wie, kto jest ojcem, a każda matka ojca swoich dzieci zazwyczaj zna, no to ja mu wierzę. 

Dzisiejszy poseł Sasin w czasach, w których cysorz Jarosław zostawał ojcem naszej niepodległości, oscylował wokół wieku jak najbardziej rozrodczego. 
Myślę o roku 1988, w którym to Jacek był pięknym dziewiętnastolatkiem, a Jarek dobiegał nieuchronnej czterdziestki. Dla cysorza, i innych królów, to przedostatni dzwonek w walce o sukcesję. Z kotem mu nie wyszło, jego wacek zaczynał domagać się sikania na siedząco, a viagry nie wymyślono. 
Został mu tylko Jacek. Przystojna i ochocza (jak mniemam) menścizna), mieszkająca wówczas (nomen omen) w Ząbkach. 
Oczywiście doskonale zdawał sobie sprawę, że, jakby to delikatnie ująć, nie tędy droga..., a młodzian był wówczas szeroko otwarty na różne eksperymenty, więc wiedział, że to raczej nie ząbki zagrają główną rolę w zostaniu matką. 

Moja wyobraźnia jest zbyt uboga, aby opisać sam akt prokreacji naszej niepodległości. Nawet nie chcę tego robić ze względu na obyczajność. Zastanawia mnie tylko jedno...
To ilu mamy rodziców naszej Polski?
Jest już jakiś Jezus robiący za ojca, jakaś matka Jezusa robiąca za matkę i mamy Jarosława-ojca...
Wprawdzie panna Krycha przedstawiła jeszcze kilku kandydatów na matkę tysiąclecia takich jak choćby JPII i Wyszyński,  ale to chyba fejk.

Rodziców zwycięstw jest zawsze wielu. W zależności od tego (to słowa samego cysorza...), kto ową historię pisze. Teraz piszą poddani pislamowi, a ja napisałem dziś swoją. 
I kto mi zabroni?

Żeby jednak nie było, że ja to wyłącznie o historii, to zasunę kawałek z gatunku fajans-fikszyn.

Rok 2119 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia.  Cesarz Jarosław, ojciec naszej niepodległości, ukończył lat 170. Wybudowana ze składek prawdziwych Polaków willa cysorza chyli się ku upadkowi. Krystyna Pawłowicz, wciąż piękna i na topie, dama, dobiegająca lat 167, zjada w sejmie siedemnaście tysięcy czterysta osiemdziesiątego hamburgera i popija dietetyczną colą. 
Smród towarzyszący wybuchowi jej trzewi trafia w potylicę posła Jenota (lat 140) i, siłą rozpędu, rozpierzcha się po sejmowej sali.  
Terlecki (170 lat), jest w siódmym niebie i nawala zapachami niczym żul denaturatem w projekcie Melina+.

Dwudziestą drugą kadencję urząd prezydencki dzierży Andrzej Duda (147 lat) i wciąż się uczy. 
W szkołach chwilowo jeszcze nie uczą czego tak Jędruś namiętnie się uczy, bo ich uczą tylko religii
Beatka nasza kochana także piastuje urząd wicka i wreszcie dostała konkretne zadanie.
Będzie swoim głosikiem usypiać krowy w rzeźni.
Jan Tomaszewski (171 lat) trenuje Torpedo Grozny.
Donald Tusk (162 lata) jest, jak zawsze i wszystkiemu winny, a ja (lat158) wciąż mam miliony powodów, aby Was męczyć własnym blogiem, za który dostaję Nobla od samego Nobla. 
Lat 286.

I będzie tak aż do momentu, w którym pani wiceminister zdrowia ogłosi, że:
- Przyczyną śmierci jest zgon.

I proszę się nie dziwić, że pieprze dziś takie głupoty, bo wczoraj, o mały figiel, nie zabiłbym się we własnej kuchni i jestem na prochach przeciwbólowych.

Słowo moje na niedzielę jednak musi być i amen.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz