Jest taki stary dowcip...
Zebranie związkowe, pełna sala, a na mównicę wychodzi przewodniczący związku i zaczyna...
- Wywalczyliśmy już wolne soboty i teraz należy walczyć o wolne piątki! A jak już wywalczymy wolne piątki, to musimy zacząć walczyć o wolne czwartki! A jak już wywalczymy wolne czwartki, to musimy zacząć walczyć o wolne środy! A kiedy wywalczymy wolne środy, to musimy zacząć walczyć o wolne wtorki! A jak wywalczymy już wolne wtorki, to nadejdzie pora walczyć o wolne poniedziałki! A jak wywalczymy wolne poniedziałki, to, może... zaczniemy przychodzić do pracy tylko, powiedzmy, w środę!
Jeden ze związkowców unosi dłoń i pyta:
- W każdą środę?
Rafalska, nie wiem od czego jest ten rudy babsztyl, zakomunikowała, że należy zacząć walczyć o soboty bez handlu. Za jakiś czas powie, że należy zacząć walczyć o piątki, potem czwartki... Kojarzycie ciąg dalszy, bo nie chce mi się pisać.
W następnej kadencji mojego ukochanego pisu będziemy kupować chleb we środę, pomiędzy godziną 11,00, a 11, 34. Nie wiem co z marchewką i karczkiem, bo czasu niewiele, a żreć się człowiekowi chce cały tydzień.
Co nam zostaje?
Niedziela!
A co w niedzielę?
Kościelne wafelki po spowiedzi!
Chyba już wiecie dlaczego nasz Duduś pierdoli takie głupoty.
Z głodu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz