wtorek, 9 lutego 2016

Historia jednego żołnierza

W ramach odkłamywania historii Polski, która, jak ogólnie wiadomo, rozpoczęła się w 1918 roku i trwała lat dwadzieścia i później przez... (tego właściwie nie wiemy, ale może mi się uda pod koniec trochę to ogarnąć), ja tyż coś dorzucę.
Będzie to łzawa opowieść o pewnym kapralu z 22 Kompanii Zaopatrzenia Artylerii. Jednostka ta powstała w Iraku, a nasz kapral przeszedł z nią cały szlak bojowy przez Afrykę do Monte Cassino i jeszcze kawałek. Podobnie do wszystkich współtowarzyszy niedoli przeładowywał skrzynie z amunicją, jeździł samochodami, pijał piwko, palił szlugi i nie obcinał paznokci.
I miał na imię Wojtek.
Sypiał w namiotach, wcinał marmoladę, owoce i nigdy nie dostał medalu.
Bo Wojtek był niedźwiedziem brunatnym.
Kupiony od perskiego chłopca za kilka puszek konserw, szybko stał się maskotą i przyjacielem żołnierskiej braci. Mieszkał jak żołnierz, żył ich życiem, pomagał w czym tylko mógł pomóc i sprawiało mu to ogromną satysfakcję.  Zdarzało się, i owszem, ze przegonił z plaży kilka roznegliżowanych panienek, ale kto by nie spierniczał na widok dwustukilogramowego niedźwiedzia? Wychowując się wśród ludzi, nabrał ich manier. Tych dobrych raczej, bo był zbyt inteligentny, aby brać przykład z idiotów.
Skończyła się wojna i miś poleciał z kompanią do Szkocji gdzie został pokonany przez administrację. Miał złe geny i trafił do zoo. Jakie szczęście, że było to chociaż zoo w Edynburgu!
I cóż z tego, że odwiedzali go jego starzy przyjaciele. Zawsze dzieliła ich fosa i zawsze, z obu jej stron, płynęły łzy. Czasem próbowali mu dorzucić jakiegoś papierosa, przeleźć przez nią i podrapać go za uchem, ale samotność misiowi doskwierała przez szesnaście lat. W 1963 roku miś zdecydował i przeniósł się na łono misiowego Abrahama. Miał 22 lata.
Mógł jeszcze pożyć, ale wykończyły go papierosy i piwo. I samotność. Bo misie nie umieją być takimi skurwysynami jak Breivk i setki innych; takich którzy mają lepsze geny i dają o wiele więcej powodów, by oglądać świat zza wielkiej fosy.
Taka to historia, wielu zapewne znana... Nie mająca się nijak do historii wolnościowych zrywów i rozhukanej martyrologii pod sztandarami i krzyżem.


Historia jednego misia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz