Znacie kogoś z tytułem doktora w Polsce, który nie znałby języka angielskiego? Znacie jakiegoś posła siedmiu kadencji, założyciela dwóch partii, Prezesa Rady Ministrów, kandydata na prezydenta, Ojca Narodu i Słońca Słońc, wybitnego aktora i człowieka, który w swoim widowiskowym życiorysie nie zhańbił się uczciwą pracą, mimo że jest już emerytem? Słyszeliście kiedyś zachwyty kilku milionów gawiedzi nad podobnym cudem wytrwałości w dążeniu do wymiecenia kilkudziesięciu milionów w imię prawicowych poglądów, które przez stulecie były domeną wyłącznie lewicy? Czy słyszeliście, by jeden z założycieli Helsińskiego Komitetu, Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, współpracownik KOR, naczelny redaktor "Tygodnika Solidarność", brat Prezydenta RP i przydupas purpuratów, był aż takim ciemniakiem, aby nie móc nauczyć się języka kraju, który został osobiście, przez ową plagę tytułów, namaszczony na naszego jedynego sojusznika w Unii Europejskiej?
Zaraz powiecie: Nie miał czasu!
Bidula jedna! Zaraz się rozpłaczę!
Były starszy bibliotekarz na UW dysponował zapewne wieloma książkami z niezrozumiałymi wpisami w stylu: Who? Was? Szto? Que? czy chćby Quelle?
Mógł zatem część z nich otworzyć na trzeciej stronie i dojść chociaż do siódmej. Albo znaleźć pozycję z gatunku: "Język Włoski Dla Przyszłych Pastuchów Chcących Dorobić w okręgu Piemontu lub Okolicach" i doczytać się: "Cosa?".
Nie zrobił tego, bo całe życie zachowuje się jak pochłaniacz w masce OP-Gaz. Filtruje...
Na nieszczęście miałem okazję poznać walory przepływających przez nie cudowności i wiem, że jest to paskudztwo ostatniego sortu...
Pozwalające wprawdzie przeżyć, ale w warunkach urągających każdemu, kto nie siedział w okopach pod Verdun. Może z wyjątkiem generała Petaina, któremu gaz musztardowy rozjaśnił umysł na kolejne dwadzieścia kilka lat...
Nasze lokalne słoneczko, trzeba to wreszcie napisać, Jarek Kaczyński, obraza ludzi normalnych, pan na prawicowych włościach otoczonych moherowymi szańcami, wzór lingwistyki i teoretycznego językoznawstwa, ucieleśnienie dramatów jasnogórskich pielgrzymów...
Nie zasiadaj nigdy więcej do popołudniowej herbatki z premierem Wielkiej Brytanii, bo wstyd który przynosisz marszczy nawet skorupę na grzbiecie mojego żółwia.
I gówno mnie obchodzą zasługi klanu Kaczyńskich, wszystkie wasze tytuły i dostojeństwa. Panie doktorze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz