Czasem jestem zmuszany do oglądania programów kulinarnych uwielbianych przez moją żonusię. Bywa i tak, nie przeczę, że sam także je oglądam. Są to zwykle programy "Anthony Buordain - coś tam..."
Gość ma ten rodzaj charyzmy, który szalenie lubię. Przeklina jak szewc, pali faje, upija się na wizji i kompletnie olewa konwenanse. Samiec alfa.
Kiedy mu coś smakuje mówi: K... Ale to dobre! a nie: Cudowne! I jakie zdrowe! A przy tym niskokaloryczne! Teraz jeszcze trochę wspaniałej mięty i niesamowitej skórki z rewelacyjnej limonki. Boskie!
Zainteresowani wiedzą do kogo piję...
Oczywiście. Tak też można. Samiec Alf.
Mnie jednak takie namolne epatowanie cudownościami w garnku nie kręci. Nie wiem jak to może smakować, nie ślinię się, aby lecieć do kuchni i zaraz zacząć to samo przyrządzać tylko z tego powodu, że komuś to smakuje. Prostackie: K... ale to dobre! przemawia do mnie bardziej, zresztą...
To tylko jedzenie, a ja od wielu lat nie zjadłem niczego coby powaliło mnie na kolana, śniło się po nocach i miałbym z tego powodu mokre sny. Są, rzecz jasna, potrawy które lubię, nawet bardzo lubię, ale daleko im do religijnych przeżyć.
A teraz wniknijcie w siebie i zastanówcie się nad czymś, co usłyszałem w jednym z tych kulinarnych programów, bo to akurat było bardzo mądre.
Wszyscy umiejący i lubiący gotować mają średnio dziewięć potraw, które na okrągło powielają. Policzcie sobie to teraz. Nikt nie doliczy do dwudziestu. Dwa ciasta, cztery zupy, schabowy i jajecznica. Szlus.
Pół biedy jeśli żyjemy w konkubinacie... Szansa na zjedzenie czegoś innego znacznie wówczas wzrasta, ale i tak nasz jadłospis nie przegania krokodylowego.
W tym kontekście programy kulinarne bywają pomocne, może dlatego tak ich wiele w krajach rządzonych przez fast foody.
Z wielką przyjemnością spróbowałbym setek potraw z całego świata, ale muszą one spełnić kilka warunków...
- Nie mogą zawierać przetrawionego śliną manioku bezzębnych staruszek z Nigerii.
- Potrawa nie może na mnie patrzyć z talerza.
- Uciekać z niego o własnych siłach.
- Nie może mieć ośmiu nóg ani macek.
- Nazywać się cukinia ani szpinak.
I najważniejsze!
Nie mogę czuć wstrętu do poszczególnych składników.
Wracam zatem do swoich dziewięciu potraw. Dobrze mi z nimi i nie widzę powodu, aby to zmieniać. Zrobię pojutrze gołąbki, bo jutro schabowy.
P.s.
Opublikowałem dziś na swoim profilu występ Natalii Niemen. Skala tej farsy przyćmiewa wszystko, co dotychczas widziałem. Nie pojmuję jak bardziej można obrazić pamięć własnego ojca?!
Natalko kochana! Zrób coś dla muzyki i zacznij gotować. Byle co, może nawet spierdzielać z talerza, ale już nie śpiewaj, bo zacznę jeść szpinak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz