niedziela, 3 kwietnia 2016

Jędrek! Ran Twoich nie godnym całować.

Przyznaję się! Za lot dwóch osób, w dwie strony do Anglii, z dwumiesięcznym wyprzedzeniem, zapłaciłem w zeszłym roku 629 złotych. To dwugodzinny lot. Mnożony razy cztery, daje nam osiem godzin ponad chmurami, w ciasnych fotelach, z teoretyczną klimą i wystraszoną panią, siedzącą w fotelu obok, z programu "au pair", która przez najbliższe pół roku będzie zabawiać rude angolskie dzieciory, szykując im lekkie przekąski z gatunku "fish and chips" z dietetyczną colą, a która na dokładkę, nazywa się Grażyna Wrzaszczyk i demoluje angliszczański język słowiańskimi szczebiotaniami.
Ale świetnie zajmuje się dziećmi i angole o tym wiedzą.
Najpierw wychowała swoje dzieci, później córki...
Starość spędzi w krainie Szekspira zastanawiając się kto tam "to be", a kto "or not..." i czy funciak nie spadł poniżej pięć pięćdziesiąt. Wprawdzie dwieście funtów zarobione tam w tydzień i tak przekracza jej miesięczną emeryturę, ale nie ryzykuje się życia lotami tanimi liniami lotniczymi, aby nie móc oddać wybiedzonej córce, na państwowym chlebie, dziewięćdziesięciu procent zarobku ze zmytego z pampersów gówna w hrabstwie East Sussex. Pampersa można przecież kilka razy wyprać, a bobas niczego nie powie...
No dobra.
Dolecieliśmy do East Midlands i nasze drogi z wystraszoną panią się rozchodzą. My zasuwamy na wczasy, a ona niekoniecznie.
Ale jak każdy Polaczek kombinujemy jakby trochę zaoszczędzić...
Fish and chips jest czymś pól na pół. Rozreklamowany jak odplamiacz Vanish, kusi nieładnymi barami co drugie skrzyżowanie. Wygląda ładniej niż smakuje...



Ten na zdjęciu, z moją gębą w tle, jest podobno szczytem kulinarnych możliwości angielskich kucharzy.
Zatoka Robin Hooda, odpływ, delikatny zefirek opływający kark, góra frytek i pół kilo tartej bułki obtoczonej na łupaczu i usmażonej w głębokim tłuszczu, nawet smakują.
Dwa tygodnie rajzy po ustalonej wcześniej trasie pochłaniają kilkaset funtów.
Powrót, i lotnisko na Lublinku, sprowadza rzeczywistość do przeżyć pierwszych chrześcijan na widok sfory wygłodniałych lwów wypuszczonych na wspólną arenę.
Nasz kochana Duda wydaje co tydzień na swoje wypady do Krakowa moje dwuletnie zarobki.

Przyjęło się, że prezydent USA zarabia tyle, że powinno być go stać na lotniczy bilet dla swoje żony, jeśli ta nie jest zapraszana, a chce jechać. U nas Duda sprasza na pokład samolotu swój harem z byle gównianego powodu, a my musimy za to płacić.
Bogaty to kraj, w którym rzesza opętanych ideologią nędzarzy funduje bandzie prostaków zabawę na swój koszt.
Bogaty w co??? 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz