piątek, 1 kwietnia 2016

Syllogomania

Moja mama dorabia sobie do emerytury opieką nad starszymi ludźmi. Jeden z jej podopiecznych codziennie odwiedza trzy okoliczne kościoły. Tu dostanie obiad, tam buchnie dzieciom cukierki, a ówdzie zagarnie parę świętych książek i przytarabani do domu. Jego pokój z kuchnią wyglądają jak katakumby mordercy z "Milczenia Owiec". Wiem, bo raz byłem. Centralnym meblem w kuchni jest, usytuowany na drewnianym postumencie, ohydny kibel, w pokoju rzuca się w oczy zielona trumna. Jest zwykle otwarta i obie jej połowy podpierają szafę. Mieszkaniec tego czegoś swoim wyglądem i zachowaniem dopasował się do otoczenia, daruję sobie zatem jego opis. Podobnych przypadków mama, w swojej pracy, naoglądała się do bólu. Przytaczanie kolejnych nie jest istotne. Rzecz znamienna, że wszyscy z owych cudaków są nieskończenie wierzący...
Nie, żebym chciał generalizować, ale wesołego życia to oni nie mają, a swoje depresje topią w wierze i syllogomanii. Ich mieszkania zawalają zwykle zbierane zewsząd góry śmieci, powodujące brak możliwości użytkowania jakiegokolwiek pomieszczenia zgodnie z przeznaczeniem. Przesuwają się wśród tego boczkiem, wydeptaną ścieżynką, i są szczęśliwi.
Osobiście wolałbym zbierać czerwone Ferrari, przeżyłbym nawet to, że stoją zbyt blisko siebie i trzeba boczkiem, boczkiem do nich wsiadać.
Nowy prowadzący kultowy program "Top Gear", Chris Evans, enfant terrible angielskich rozgłośni radiowych, ma taką kolekcję. Jest ich chyba jedenaście. Za ostatni dał jedenaście milionów dolarów...
Ale i jego dopadła syllogomania, bo kupił polskiego malucha. Ja wiem, że ta kupa niczego robi wrażenie na zblazowanym milionerze z Wysp, ale chwalenie się takim zakupem przypomina mi jedną babulinkę, która poprosiła mnie, po znajomości, żebym wkleił jej kilka płytek na balkonie. Nie miała tylko zielonej trumny, nie mogłem nawet wejść do łazienki po wodę. Z jakąż dumą oprowadzała mnie po swoich trzydziestu paru metrach rupieci poustawianych pod sufit!
Wydaje się Wam, że zaczynam już marudzić...
Niekoniecznie.
Nasz kraj, pod rządami pislandii, przypomina mi bowiem taki przybytek bezmyślnego zbieractwa za wszelką cenę. Zbieramy wstyd ustawiając go, jeden na drugim, wysoko pod sufit i robiąc miejsce na wąziutkie przejście grupie zidiociałych staruszków, którzy dorabiają dziwaczne teorie do swoich fobii i lęków przed normalnością.
Zanim dołączę do tej grupy, będę się niestety buntował.
Sam wiele lat zbierałem namiętnie książki i musieliśmy organizować mieszkanie pod ich kątem. Ale książki mają jeden zasadniczy walor. Można je otworzyć i przeczytać. A tam są takie rzeczy, o których pislandzkim filozofom nigdy się nawet nie śniło.
Bo nie jest ważne czy wierzymy w jakiegoś boga, ważne jest to, czy aby umiemy ową wiarę umieścić w na tyle dostępnym miejscu i tak, aby nie przeszkadzała nam zrobić siku...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz