czwartek, 28 kwietnia 2016

Meblościanka

Dwóch facetów w delegacji, daleko od domu, mają się świetnie. Wracają, o której chcą, obiadową przystawką jest wyłącznie piwo, później jakiś wynalazek z Lidla o smaku bez smaku...
Zawsze się to jakoś nazywa. A to uszka z pomidorami, a to gołąbki, a to...
Zestaw jest skromniutki i jakoś nic mi się nie przypomina. No tak! Jest jeszcze jajecznica na usmażonej dzień wcześniej kiełbasie z cebulą. Później jest drugie piwo.
Ludzie jedzą zbyt dużo. Kolega, bardzo mądry lekarz powiedział, że człowiekowi do życia potrzebne jest 10% tego co je. Z reszty żyją lekarze. Udostępniając jego doświadczenia i wiedzę potwierdzam je w całej rozciągłości. Obżeranie się jest przyczyną wielu groźnych chorób i, co najmniej, jednego grzechu. Z tym drugim to był się specjalnie nie liczył, bo dziesięć przykazań sprowadzają nasze życie do pasma udręk i przypominają mi panią z przedszkola, dla której opieka na dziećmi opiera się głównie na zakazach. Im człowiek starszy - zakazów przybywa. Nie możemy już tego... i tamtego, nie można zajarać przy kompie i nie można nie poodkurzać w sobotę meblościanki. Nie można nie pójść do opery i nie można mieć w ręku pilota od telewizora. Nie da się założyć wyświechtanych spodni od dresu, mimo że rzeczonego dnia nie dochodzimy nawet do drzwi wyjściowych.
Można za to umyć samochód i odkurzyć meblościankę.
Skołowani jak po karuzeli, przemieszczamy się po domu chyłkiem, zawsze w przeciwną stronę do naszego wyśnionego ideału, marząc o delegacji z kolegą i browarze zamiast zupy krem z kalafiora.
Bo facet to konstrukcja prosta, która nie dorabia filozofii do mycia okien i nie czuje potrzeby jedzenia co niedziela rosołu i schabowego z mizerią.
Kurz, powyżej grubości centymetra odpada sam, po diabła zabierać mu tę satysfakcję?
To jedna strona medalu.
Drugą, i po stokroć ważniejszą, jest prosty czynnik rozstania, w trakcie którego nasza ukochana połowa zaczyna szanować biedę życia bez ustawicznego rozkazywania.
Pewnie już kiedyś to napisałem, ale powtórzę moją obserwację.
Kobiety są o wiele lepszymi wdowami niż żonami.
Słyszeliście kiedyś złe słowa o zmarłym mężu?
Jeśli tak, to z pewnością czterdzieści lat nie odkurzał meblościanki. Nie żebym jakoś namiętnie zaraz wybierał się w zaświaty, albo nie lubił niedzielnego rosołu...
Po prostu przymierzam się do odwiedzin małżonki w majowy weekend z nudnej Łodzi do wietrznego Trójmiasta i muszę wyprać skarpetki.
Trudno mi na koniec nie odesłać wszystkich do "Skrzypka na dachu" i genialnej piosenki pt: "Tradition".



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz