Znalazłem ciekawy walor wynajmowanego mieszkania w Gdyni. Wchodząc do kuchni włącza się ramieniem światło. Oczywiście niechcący, ale to nieoczekiwana pomoc przy dźwiganiu zakupów.
Nie jestem fanem mieszkań w blokach, są klaustrofobicznie niskie i nijakie; każde pierdnięcie sąsiada z czwartego piętra przenosi się drganiami po rurach do parteru i wraca na dach kominem. Nie można zdjąć swetra żeby nie zawadzić o żyrandol, a przedpokój ma wymiary komina, przez który uciekła dusza Cheopsa z jego piramidy.
Całe życie mieszkałem w kamienicach śródmieścia Łodzi. Tam nie ma takich problemów. Do sufitu jest zawsze grubo ponad trzy metry, a w pokojach mieści się więcej mebli niż stolik do brydża.
Ale marudzić można na temat każdego miejsca.
Rozpoczynający się właśnie majowy weekend wywali, mam nadzieję, większość, w obszary bez dachów, ale za to z płonącym grillem i kilogramami kaszanki. Wieczorne Polaków rozmowy przeciągną się pewnie do później nocy i nie jeden las rozniesie w koronach swoich drzew obowiązkowego "Górala, któremu nie żal" i opowieści o sadze rodu Chacharów.
A imć Kurski, od telewizji, będzie stawał na swoim koniuszku w trosce o pozostałych w domach nieszczęśnikach próbując zapewnić wszystkim rzetelną porcji indoktrynacji z dziedziny "Dobra Zmiana Na Gorsze".
Ja, niestety, rozpoczynam karnawał dopiero jutro po pracy, ale już dziś życzę Wszystkim wielkiej tolerancji organizmu na kaca i nadmiernie przypalony pieśniami z harcerstwa - karczek.
Nie będę się dziś więcej napinał na prawienie morałów, ani snucie przed weekendowych moralitetów o wyższości pracy nad wypoczynkiem, bo wiadomo, że najlepiej czujemy się właśnie dziś, a najgorzej będzie nam we wtorek wieczorem.
Smacznego!
Darek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz