środa, 6 kwietnia 2016

Wszystko płynie

Dawno temu, chyba ze trzysta lat, kiedy byłem młody, a moja gęba straszyła o połowę mniej mijających mnie na ulicy ludzi niż dziś, zakochałem się w Mazurach. Nie myślę tu o czerwonolicych i łażących za pługiem rolnikach, a o krainie tysiąca jezior. Do pewnego stopnia było mi trochę łatwiej niż innym, bo jako, hmmm... taki trochę... instruktor Hufca Łódź-Śródmieście, jednego z najprężniej działających ówcześnie, i mówię to pełną odpowiedzialnością, Hufców w Polsce, wybudował ogromny ośrodek żeglarski we wsi Winiec, niedaleko Ostródy.
Wiem, że to Warmia, sopko.
Trudno było nie zakochać się w tych kilku hektarach pagórków z namiotami porozstawianymi tuż przy brzegu jeziora Ilińskiego i niewielkim cypelkiem na jednym końcu. Stał tam zwykle jeden z podobozów.
Wszyscy chcieli tam mieszkać, bo był najbardziej oddalony od różnych komendantów i ich marudnych zastępców. Miał wszak pewną wadę.
Każda nawałnica, rozpędzająca się po długości jeziora, wali prosto w cypelek. Namioty fruwają, pioruny walą, wszystko się rozpada, lecą gałęzie, a bidne harcerzyki przygniatają sobą co mogą moknąc niemiłosiernie.
Sam, raz czy dwa, leżałem na przewróconym namiocie z modlitwą na ustach. Do Wielkiego Manitou rzecz jasna.
Właśnie w Wińcu wsiadłem pierwszy raz do łódki, jakiejś Omegi chyba... Później były lepsze i szybsze od wołowatej krypy do nauki żeglowania. Był świetny Kadet, szybki jak błyskawica, no i były deski z żaglem. To dopiero radocha!
Pierwszy tydzień spada się do wody zanim jeszcze zdąży się wstać. Przeziębienie murowane! Później jest tylko gorzej. Jeżeli opanujemy pion i trzęsące się nogi, zdołamy przy tym utrzymać jeszcze żagiel, to koniec, dupa zbita. No bo jak tym czymś sterować? Łapiemy zefirka i gnamy w zarośla jak taran. Wbijamy się w chynchy i liczymy pająki. Obserwujący nasze manewry z brzegu mają nas gdzieś i ani im w głowie pomoc. Na dodatek żagiel wbił się w muł i wypadł z mocowania. Po pół godzinie wypychamy cały bajzel na wodę i zapieprzamy w zarośla po drugiej stronie. Miód malina. Polecam desperatom.
Ale jak się człek już naumie skręcać, czuć wiatr i współpracować z deską... Za przeproszeniem... Pieprzyć wszystko inne! Nie pamiętam czy kiedyś lepiej się bawiłem niż w tamtych latach, na windsurfingu.
Przejrzałem dziś strony współczesnego Hufca.
Rozumiem, czasy się zmieniły, ideologia jeszcze bardziej. Nam, wówczas, ideologia wisiała kalafiorem, była gdzieś w tle i owszem, ale każdy ją olewał. Organizowaliśmy rajdy, obozy, budowaliśmy łódki...
Pewnie i dziś jest trochę podobnie, ale nie wiem, bo zdjęcia tego nie pokazują. Są za to świeczki, krzyże, modlitwy na cześć i jedna gitara.
Wstrętna komuna wybudowała i wyposażyła ośrodek, który wart były dzisiaj grube miliony, za psie grosze wysyłała tabuny młodzieży na kursy żeglarskie i wędrowne obozy. Nie tylko w kraju.
Rozumiem, że współcześni harcerze przyklejają się do rządzących, ale, do licha, czy jakiś biskup dał im coś bardziej materialnego niż plastikowy krzyżyk za dwadzieścia groszy?
Opłaca się umizgiwać?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz