czwartek, 11 sierpnia 2016

Perły internetu czyli.. o wiele za długi wpis, jedynie dla odpornych nerwowo.

Moja cieniutka jak barszczyk inteligencja prosi mnie czasem o doładowanie. Przeglądam wówczas internet, czytam książki i oglądam telewizję Trwam. To ostatnie góra osiem minut, bo nie chcę nikogo zabić. Przynajmniej dwa z wymienionych mediów oferują podobny poziom doznań; książki mogę przecież do woli przebierać...
Tak było do dziś.
Dziś odkryłem swojego idola i naszego człowieka w Ameryce, niejakiego Mariusza Mix Kolanko. Niezłomnego tropiciela spraw gnębiących każdego Amerykańca po siedemnastym hamburgerze z frytkami i dietetyczną colą.
Wytropił on otóż kolejny morderczy i ogólnoświatowy spisek, który można określić mianem "Microwave Gate".
Mikrofalowi zbrodniarze bezkarnie panoszą się w Ameryce.
Mikrofala bowiem jest bronią idealną. Nie pozostawia śladów, jest przenośna jak CKM, a czasem nawet zajebiście dizajnerska, bo możemy ją sobie kupić na przykład pomalowaną w biedronki.
Oczywisty fakt, że Mariusz kompletnie zwariował odłożyłem chwilowo na bok i zająłem się drążeniem możliwości bojowych tego niepozornego, prostopadłościanopodobnego urządzenia używanego potocznie do podgrzewania parówek.
Przeczesałem internet.

Okazuje się, że i u nas mamy z tym do czynienia. Ktoś napisał nawet, że mamy do czynienia z nowymi i "tajnymi broniami"! A te "tajne bronie" (Bronia! Przywieźli gówno na kompost! Zapierdalaj, bo trza rozładować!), są najnowszą formą znęcania się nad sąsiadami.
Ofiary w Polsce także już są.
Jedną z nich jest Kasia, pewna tłumaczka z blokowiska, z którą półtoragodzinny wywiad przeprowadził łysiejący ptyś z uśmiechem Macierewicza. Wysłuchałem całej rozmowy z wypiekami na pośladkach i pełnym zwarciu, niczym po pół litrze laxigenu przed snem.
Oto co mówi Kasia, tłumaczka z blokowiska.
Cytuję wszytko z głowy, czyli z niczego. To obszerny wywiad z ofiarą zamieszkujących podłogę ponad sufitem Katarzyny mieszkaniu, tłumaczki z blokowiska.
Zaczęło się banalnie. Sąsiedzi zarządzili u siebie remont. Trwał dziewięć miesięcy, siedem dni w tygodniu. Kasia nie mogła się skupić na tłumaczeniu, bo od siódmej rano do dwudziestej drugiej zero zero nieopisane hałasy mordowały jej nerwy. Po miesiącach tortur zaległa jednak błoga cisza. Na krótko. Wyremontowani sąsiedzi poczuli do Kasi miętę przez rumianek i przyszli z pretensjami; że Kasia za głośno tupie i trzęsie im się sufit. Przypominam, że Kasia, tłumaczka z blokowiska, mieszka poniżej!
No i się zaczęło!
Jakieś ciche, irytujące wibracje, powodowały u tłumaczki najpierw przymus natychmiastowego skorzystania z toalety. Ona wiedziała o owych wibracjach nawet kiedy ich nie słyszała, bo musiała się udać na siku.
Wirowanie, które jest słyszalne w łazience powodowało u Kasi nudności, zawroty głowy, arytmię serca i kompletne rozkojarzenie; czuła się również  poirytowana.  

Niby cały dzień czuje się dobrze, aż tu nagle pojawia się irytacja, idzie do łazienki i pojawia się wirowanie, które powoduje zaburzenia widzenia. Jeżeli coś czyta (na kiblu? nie wiem...?), Kasi  zamazuje się nagle obraz i nie widzi tego co czyta. Pojawiają się mikrowylewy w oku i występują zaburzenia równowagi, czyli takie zachwiania.
Kasi pieprzy się zegar biologiczny. Zawsze rano miała mnóstwo energii i czuła się wspaniale, a dwudziestej drugiej jej organizm mówił: STOP!.
Teraz jest wszystko odwrotnie.

A to wszystko zaczęło konkretnego dnia. Teraz Kasia widzi w lustrze zaróżowione policzki, błyszczące oczy, przesusza jej się skóra, a jej włosy są taaaaakie zmęczone! Po prostu przesuszone strasznie!
Rozmawiała nawet z fryzjerką, ale ta jej powiedziała, że za często suszarkę stosuje, ale Kasia już naprawdę nie musi nic suszyć, bo ma w mieszkaniu tak ciepło, że wystarczy jej lekko podsuszyć i one, te włosy, są suche.
Bo też zmieniła się temperatura w mieszkaniu. Kasia ma mieszkanie szczytowe i zwykle zimą w nim marzła, ale jak się u Kasi zaczyna to promieniowanie to się budzi zlana potem i ma całe mokre włosy (ciekawe czy wszystkie?), jakby co najmniej była w tropikach.

Kiedyś do Kasi, tłumaczki z blokowiska, przybyli gremialnie goście i zostali na noc. Część z nich spała na ziemi (sic!), a ona przygarnęła do swojego łóżka pewną panią, która to pani spała na miejscu Kasi. I tej nocy Kasia wyspała się jak niemowlę nie słysząc nawet, kiedy owa pani weszła i wyszła z jej łóżka zlana potem jakby, co najmniej, wylazła z sauny. A

jej koszulka była tak mokra od potu, że mogła, tę koszulkę, wykręcać. Ta pani.
Jak bardzo nie wyspała się reszta gości, o tym Kasia milczy, ale jak się czasem w nocy przesunie na tę drugą połowę łóżka, to i tam, po pewnym czasie, zaczyna być jej gorąco.


W ferworze Kasinej opowieści pada druzgocące i odkrywcze pytanie prowadzącego rozmowę...

- Czyli przesuwają...? To wygląda tak, jakby było jakieś urządzenie, które przez sufit skanuje...
- Nie wiem... - odpowiada Kasia, tłumaczka - Czy na podczerwień, czy jakaś tam kamera termowizyjna, która lokalizuje gdzie jestem i jak się przemieszczam po mieszkaniu, bo zawsze po pięciu minutach jestem ugotowana.

Raptem pojawia się nowy wątek...

- Moja zwierzęta zaczęły nagle wymiotować, a kot ciągle kaszle!

Co ciekawe... kot Kasi kaszle synchronicznie (cytat), w określonych godzinach; a gdy pewnego dnia wróciła do domu i miała zaburzenia widzenia dostrzegła, że kocia miska z jedzeniem się rusza. Nie nałożyła im przecież jedzenia, a tu patrzy!!! a miska pełna mrówek!
Tłumaczka z blokowiska budzi się dokładnie co trzy godziny, bo to, jak powiada, tak to idzie... co półtorej godziny.
Któregoś razu kolega pożyczył jej bardzo czuły dyktafon i nagrała nim rozmowę skanujących Kasię sąsiadów z góry.
- Wszystko słyszałam, ale nic nie rozumiałam - rzecze Kasia - więc stwierdziłam, że jest to dowód dla sądu, że ci ludzie kłamią że śpią po nocach kiedy wcale nie śpią! Potem, gdy sędzina kazała na rozprawie odtworzyć to nagranie, to zorientowałam się, że tam nic nie słychać, a przecież było słychać szumy!

Nasza Kasia kochana budzi się zwykle o piątej zero pięć, o trzeciej zero trzy... wraca do domu o piętnastej piętnaście, albo o szesnastej szesnaście, jakby ją ktoś nakręcił, jak jakiś robot. Dowiedziała się, że jest to syndrom post hipnotyczny i to wszystko Kasieńce tłumaczy.
Na koniec poleca nam przyjmowanie witamin, bo wtedy promieniowanie nie przenika do naszego organizmu i dlatego Kasia jeszcze żyje.

Ale mnie te Kasieńkowe wibracje wymordowały!
Chociaż....
W zasadzie to i ja czasem je czuję. Najczęściej po gwałtownej imprezie, o poranku. Coś słyszę, ale to tylko szum, którego nie słychać.
Synchroniczny kaszel po papierosach przesuwa moje żółwiowe terrarium, pełne afrykańskich mrówek, z parkietu na dywan i z powrotem. On sam rozkopuje nagle kamory wciskając się pod ten najgłębiej leżący. Ale moje zaburzenia widzenia już tego nie widzą.
Zatrzymuję wszakże przepływające wokół mnie ściany celem dotarcia do łazienki, bo mój rozczochrany pęcherz, którego także nie widzę, ale zdecydowanie czuję w nim wibracje powodujące gwałtowny skok ciśnienia w tymże, powoduje natychmiastową potrzebą dotarcia do kibla i bezwzględnego połknięcia witamin z gatunku 2KC popijając je litrem wody. Bez gazu. Na szczęście zdarza się to niezmiernie rzadko i nie może być przyczynkiem do półtoragodzinnego wywiadu.
Zaś co do samej Kasi...
Nie napisałem jeszcze, że jest ona kobietą niemłodą, o nienachalnej urodzie i, co tu dużo ukrywać... także starą panną. Sorki... singlem.
Singiel kojarzy mi się z tenisem.
A nasze dokonania w singlowym turnieju w Rio nie są spektakularne. Umysł Kasi doskonale się w ten wątek wpisuje.
Na szczęście mamy Macierewicza, który obiecał się zająć mikrofalówkowym terroryzmem.
On wie o nim wszystko.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz