Ten wpis będzie moim pięćsetnym... Nie, żebym się tym jakoś namiętnie rajcował, ale nie mam także powodów do zmartwień. Moje notowania wyłącznie rosną i przyjemnie łechcą moje ego. I pewnie za chwilę mógłbym stać się jakimś popieprzonym celebrytą z uśmiechem Jennifer Lopez, poprawić sobie piersi, kupić różowe szpilki i zacząć jeść rukolę. Mógłbym także... Ech! Tyle mógłbym, gdybym nie miał tego wszystkiego tak głęboko w dupie.
Moje wpisy traktuję wyłącznie jako odskocznię od codzienności, taki lekki trening szarych komórek przed zaśnięciem; także formę komunikacji z ludźmi, którą, nie ukrywam, niezmiernie to lubię.
To z jednej strony...
Jak mawiał Tewie Mleczarz - strony są co najmniej dwie...
Z tej "drugiej strony" wygląda to tak:
Jako nieuleczalny malkontent, a zarazem dość uważny obserwator, któremu, na dodatek, przydarzają się czasem wręcz niesłychane przygody, po wielokroć czuję potrzebę podzielenia się nimi.
Dzieliłem się z Wami 499 razy. Dziś mam lenia. Nie znaczy to wszakże, że pięćsetny wpis będzie nudny.
Wręcz przeciwnie.
Skoro przebrnęliście już poza ten przydługi wstęp, to przypomnę opublikowaną wcześniej historię mojej próby zatankowania paliwa.
Na pierwszy rzut oka potrzeba wlania ropy do baku nie wygląda na śmieszną... Zawiedziecie się!
Historia wyglądała tak:
Jak to przed każdymi świętami...
Zabiegani ludzie z kocikwikiem w
oczach i przypiekającym się karczkiem w piekarniku, zasuwają po mieście jak
dźgnięte szczury.
Ja także.
Wpadłem więc jak bomba paliwka popić.
Niestety, cała stacja zastawiona była rusztowaniami i miała tylko jeden wolny
dystrybutor, a z naprzeciwka podjechała paniusia z tatą,
chyba..., jako pasażerem. No to czekam...
Zawsze mnie ciekawiło, pisałem już o tym, dlaczego tankowanie zajmuje kobietom tyle czasu?
To słuchajcie, bo już wiem! Nie rozumiem, ale wiem.
Wysiadła z auta młoda dziewczyna. Poprawiła zsuniętą na oczy, czerwoną czapeczkę, zamknęła kluczem drzwi
i obeszła samochód dookoła.
Otworzyła drzwi kluczykiem, uruchomiła
mechanizm otwierania wlewu. Zamknęła kluczykiem drzwi i zaczęła
tankować.
Zamknęła wlew, otworzyła drzwi kluczykiem, wypięła się na
minutę. Zamknęła drzwi przednie i otworzyła tylne.
Wypięła się na minutę i
znalazła torebusię.
Zamknęła drzwi kluczykiem i poszła zapłacić.
Nie
było jej dobre dziesięć minut i wróciła chłepcąc kawusię.
Otworzyła
drzwi kluczykiem i wypięła się na minutę.
Zamknęła drzwi kluczykiem,
poprawiła zsuniętą na oczy czerwoną czapeczkę, i zaczęła wykonywać
jakieś dziwne czynności w okolicach lusterek.
Kolejne kilka minut.
Mnie już zaczyna trafiać, ale jestem jeszcze spokojny i czekam...
Otworzyła
drzwi kluczykiem i wsiadła.
Myślę - odjedzie!
Nie tak prosto!
Coś jej
nie pasowało przy przedniej szybie. Wysiadła, zamknęła drzwi kluczykiem i
zaczęła oglądać szybę od zewnątrz.
Otworzyła drzwi kluczykiem i potem
bagażnik.
Zamknęła drzwi kluczykiem, wyjęła jakąś ścierkę i zaczęła dłubać
przy przedniej szybie.
Otworzyła drzwi kluczykiem i zrobiła to samo od
wewnątrz.
Wysiadła i zamknęła drzwi kluczykiem otwierając po raz kolejny
bagażnik.
Włożyła ścierkę, trzasnęła klapą i otworzyła drzwi kluczykiem.
Wsiadła, ale coś jej nie konweniowało w dystrybutorowych cyferkach. Wysiadła, zamknęła drzwi kluczykiem i zamarła przed dystrybutorem na
dobre dwie minuty.
Wreszcie poprawiła zsuwająca się na oczy, czerwoną
czapeczkę, otworzyła kluczykiem drzwi i wsiadła.
Myślę...
Jak teraz nie odjedzie, to mam w aucie takiego tępego noża, którym czasem smaruję sobie masłem pieczywo. Zaraz wysiądę, przetnę jej tętnicę i ogólnie poharatam.
Nie pojechała.
Cofnęła pół metra i ponownie zaczęła oglądać cyferki dystrybutora przez szybę, ale widocznie cyferki się rozmazywały, bo
cofnęła jeszcze o pół metra. Niestety, opadająca na oczy czerwona czapeczka ponownie coś w niej zblokowała. Wysiadła więc i poprawiła czapeczkę. Gdyby w tym momencie zamknęła drzwi kluczykiem byłym ją zabił. Wyczuła to chyba więc tylko obeszła samochód kolejny raz analizując odczyt dystrybutora.
Wsiadła i poprawiła
czerwoną czapeczkę.
Myślę teraz, że chyba tylko moja
rozdymająca mnie wścieklizna wypchnęła ją poza obrys dystrybutora na tyle, że mogłem
podjechać.
Nie wyglądała na idiotkę. Była nawet ładna. Tylko ta jej cholerna i wiecznie opadająca na oczy, czerwona czapeczka oraz natłok jej fobii, zbrzydziły mi ją do cna.
Operacja tankowania zajęła jej 23 minuty.
Mój bus dojechałby w tym czasie chyba do Koluszek.
Życzę Ci, kobieto, Wesołych Świąt i pocałuj tatę przy jajku. Niekoniecznie ode mnie.
Gdyby przyjechała jeszcze Maybachem...
Ale
ten jej bolid marki Daewoo Matiz, w kolorze złotym, miał taką górę rdzy
na bokach, że chyba tylko zamknięte na kluczyk drzwi trzymały go w
kupie.
No to wreszcie zrozumiałem dlaczego tankowanie zajmuje kobietom tyle czasu.
Uff!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz