sobota, 10 września 2016

Zapach pomidorów

Siedzą dwie przyjaciółki w parku, na ławce, i milczą...
No co? To był dowcip, można się śmiać!
Rzucam pisanie o polityce i politykach do czasu, aż się we mnie ponownie przeleje żółć i będę musiał jej trochę wypluć. Dziś mam ochotę powrócić do historii, do czasów o dziesięciolecie wyprzedzających narodziny syna mojego; stanu wojennego i innych słów, które tu pasują i rymują się z "...ego", czy coś takiego.
Kolegowałem się wówczas namiętnie z pewnym Witkiem B. mieszkającym w kamienicy obok. Przesiedziałem u Witka wiele miesięcy. Dziwaczny rozkład jego mieszkania był dodatkową atrakcją naszej przyjaźni i pozwalał na zachowanie sporej dozy autonomii, bo, od szalenie zresztą sympatycznych jego rodziców, oddzielał nas długi korytarz, wielki przechodni pokój i takaż kuchnia. Większość wieczorów spędzaliśmy grając namiętnie w karty albo domową wersję ruletki.
Ponieważ oba te nałogi przyciągają jak magnez i inne, cały pokój spowijał papierosowy dym i kwaśny zapach bimberku jego ojca, który tenże namiętnie wypędzał i chomikował po szafkach, w owym przechodnim pokoju.
Eldorado.
Wystarczyło dokupić zagrychę, ale też niekoniecznie, bo bimber najczęściej przepijaliśmy świeżym mlekiem. Dziś bym się nie odważył...
Tak było od wiosny do jesieni, bo na jesień...
Pani B. - zawołana gospodyni i doskonała kucharka, zaczynała zmieniać działkowe produkty w słoiki. Gotować je, kisić, suszyć czy tam marynować. Większości smaków nie pamiętam, wiem tylko, że były cholernie dobre. Pamiętam jeden.
Niedojrzałe zielone pomidory, marynowane na wzór konserwowych ogórków. Poezja dla smakowych kubków, idealna przegryzka niekoniecznie do alkoholu. Mierzyłem się z tymi wspomnieniami przeszło trzydzieści lat, ale właśnie dziś zobaczyłem na rynku niedojrzałe zielone pomidory! Jutro szaleję!
No kurde nie mogę się jednak powstrzymać...
Szalone przewidywania tuby pislandii i ich filmowego odpowiednika dobrej zmiany wzięły w łeb. Właściciele pustych kin do bezpłatnych biletów dodają bezpłatne czipsy i popcorn, a i tak bezpłatna cola strumieniami się po fotelach nie leje. Finansowa, intelektualna i historyczna klapa. Tak oto pis likwiduje kolejne gałęzie biznesu. W tym przypadku kina.
A wystarczyłoby zatrudnić odpowiednich ludzi i Oscar murowany!
Już podrzucam spóźnione, acz genialne pomysły.
Starszy Stuhr powinien zagrać Tupolewa, a młodszy dwa silniki.
Dla Krzysia Pieczyńskiego widziałbym rolę pierwszej wybuchającej bomby; drugi wybuch był, niestety, wynikiem podawanej na pokładzie fasolki  po bretońsku, taka reakcja...
Moja ulubiona idiotka, omc profesor i namiętna rozsiewaczka głupoty, miss Pawłowicz, robiłaby za mgłę, którą wszak ktoś przecież musiał tam rozsiać, a największy twardziel naszego kina i propagator Łodzi, Boguś Linda, byłby pancerną brzozą.
Numer 154 powinien zagrać dwudziestosześcioletni Bartuś Misiewicz, który od dziesięciolecia  lojalnie zaspokaja potrzeby Antosia.
No i powiedzcie... Dlaczego ja wolę pamięć o niedojrzałych zielonych pomidorach?


    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz