czwartek, 8 lutego 2018

Tłusty...

Ponoć dziś "tłusty czwartek"...
Zjadaczom pączków życzę smacznego.

Z mojej wiedzy wynika, że rozpoczynamy właśnie ostatni tydzień karnawału i kościół pozwala nam łaskawie się najeść. Jak to miło z ich strony!
Sęk w tym, że to tak samo katolicki zwyczaj jak "Idy Marcowe" w Rzymie lub "Święto Opet" w starożytnym Egipcie. I u nas jego geneza sięga głębokich czasów pogaństwa. Nie myślcie więc sobie, że pozwolenie na opychanie się tłustościami jeden raz w roku jest zasługą katolickich praprzodków Jarosława z dynastii Jagiellonów i Piastów!
Wątpię także, aby czternastowieczne pączki komukolwiek dziś smakowały, bo były napychane słoniną i robiono je z chlebowego ciasta. 
Zwyczaj wszak przetrwał i półki dzisiejszych sklepów uginają się pod ich przesłodzonym ciężarem. Nie jestem wrogiem tradycji, niech każdy objada się dziś czym chce do bólu, pod warunkiem, że za tydzień ma w planach posypać łeb popiołem i rozpocząć wielki post. Proponuję więc przyjąć strategię niedźwiedzi i napompować swoje zwiotczałe oponki na tyle, by jakiś batman, w niedzielę wielkanocną, nie wziął nas za kostuchę. Albo Rafalską. I pójść spać.
Wybaczcie, ze lekko obrzydzam to skądinąd całkiem sympatyczne święto, ale ukazały mi się scenki dzisiejszych posiłków Krychy.

Śniadanie:
- Paciorek, dwa pączki, hamburger, pączek, kawusia, pączek, hamburger, kupa, paciorek i pączek.

Obiad:
- Dwa kilo pyrów, dietetyczna cola, pączek, pączek, pączek, hod dog, pączek, kupa.

Kolacja:
- Dwa listki sałaty, pączek, kilo chrustów, podsmażany na maśle goleń lewaka. 

No co! Na kolację nie wolno się przejadać! 
Moja żonka, oczywiście nieustająco najukochańsza na świecie, od lat mi mówi, że mam wielkie zdolności do obrzydzania wszystkiego wszystkim. To z nich korzystam...

Ale tak na poważnie...
Jestem wielkim miłośnikiem dobrej kuchni. Uwielbiam gotować, a czas przy garach mało kiedy uważam za męczący. Tylko, cholera, nie lubię jakoś pączków ani chrustów.
I co najważniejsze!
Nie zwykłem jeść na komendę, a tylko wówczas, kiedy jestem głodny. Mało mnie zatem przekonuje tradycja opychania się na zawołanie. Szczególnie ta pseudo katolicka.
Ale... jeżeli już ktoś uległ pokusie zostania bogobojnym katolikiem i je wyłącznie to, co nakazuje mu wiara, to zacytuję Grzegorza z Żarnowca, kalwina niestety, który napisał ongiś tak:
- "Większy zysk czynimy diabłu trzy dni mięsopustując, aniżeli bogu czterdzieści dni nieochotnie poszcząc".

I jak tu wierzyć naszym purpuratom, że nie znają wrażych ksiąg?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz