czwartek, 1 lutego 2018

Jak rodzi się faszyzm

Europa skręca w prawo. Italia, Austria, Francja... to tylko część krajów, w których ruchy neofaszystowskie coraz głośniej wrzeszczą. Duch Hitlera z zadowoleniem podkręca kwadratowego wąsa, krawcy zarabiają na szyciu czarnych koszul, a w lasach spotykają się na piknikach młodzieńcy objuczeni tortami i ciasteczkami udekorowanymi swastyką.
A rządy?
Jak to rządy, z jednej strony mówią:
Ależ skąd! Gdzieżby tam! My? W żadnym wypadku!
A z drugiej strony puszczają do nich oczka i zapraszają na salony.
W polityce bowiem nie liczy się jakość lecz ilość, a poparcie, choćby i chwilowe, napędza koniunkturę. Gdyby Kaczor wyczuł, że faszyści nie będą mieć w najbliższych latach nic do powiedzenia, to by ich olał i kazał wytępić. Ale niestety, mieć będą. 

Są odpowiednio głupi, wredni i bezczelni, ale też doskonale wiedzą, że uzależniając się dzisiaj od rządzących doczekają momentu, w którym za niedługo tamci będą zmuszeni uklęknąć przed nimi na wysokości rozporków i szeroko otworzyć usta.
Jeśli, rzecz jasna, dalej będą pragnąć zbierać śmietankę. A pragną za wszelką cenę, wierzcie mi, bo większość z nich ma charaktery kurwy,  złodzieja albo notorycznego kłamcy. Najczęściej zaś wszystko do kupy.
Jest wśród nich jeszcze jedna grupa. To twory pokroju Jenota, Krychy lub Macierewicza mających, za pomocą swojej nieokiełznanej głupoty, skupiać na sobie ludzką złość i odciągać tym samym od panoszących się wokół szwindli. To ważna rola i doceniana przez "prezesa". Po spełnieniu swojego zadania wszyscy dostaną kopa w dupę; przecież nikt po nich płakał nie będzie.
Małe tego!
Rządzący zarobią kolejny plusik; że jacy to oni są mądrzy i odważni w odsuwaniu od władzy ludzi nieodpowiednich!
Karuzela kręci się dalej, a bezmózgi zapierdalają z płaczem na klęczkach do Częstochowy.
No to bazę już mamy i pora na kolejne kroki.
Potrzeba nam tu nieco historii...
Jest rok 1968.
Przez świat przetacza się fala młodzieżowej kontestacji, mimo że w Europie jesteśmy świadkami gospodarczego cudu. Przodują w nim Włochy. Jest rozwój i bogactwo, są wielkie migracje ze wsi do miast, słowem: dolce vita.
Nie wiedzieć czemu, właśnie wtedy, i ku zgrozie włoskich elit, wybucha wielkie niezadowolenie. Powstają "Czerwone Brygady" i wybuchają bomby.
Ale to terroryzm "czerwony", lewacki, jakbyśmy to teraz powiedzieli.
Mało kto wie, że równolegle powstaje terroryzm "czarny", faszystowski. Sławny zamach w Bolonii, w którym zginęło ok. stu osób, to robota włoskich faszystów.
Do głosu dochodzi też mafia opanowując najbiedniejsze rejony kraju. Wiecznie niezadowolona włoska młodzież coraz głośniej krzyczy, że oprócz prosperity trzeba im czegoś więcej. Jakiejś wielkiej idei, elementu duchowego, moralnego...
Wprawdzie tak zaczyna mówić lewica powołując się na Marksa i Stalina, ale prawica szybko podchwytuje jej pomysł i mit o wielkości narodu powraca.
Widzicie konotacje?
Właśnie dziś wracamy do tych "wartości".
Mówią nam tak:
Zaczynamy wreszcie być narodem dumnym i niezależnym; może odseparowanym od świata, ale to przecież my mamy rację! I to świat powinien podążyć za nami.
Mit wielkości narodu z wolna powstaje. Wystarczy doposażyć go w odpowiednie siły nacisku na krnąbrnych.
Popatrzcie! - mówią - Jak dzisiejsza młodzież się zatraca w narkotykach, alkoholu i zabawie. Totalna płycizna!
A nam potrzeba wielkich idei, potrzeba nam oczyszczającej religii i dumnej pokory w obliczu boga!

Boję się, że wyczerpałem już na dziś swoją cierpliwość w pisaniu o rzeczach, które przyprawiają mnie o mdłości, a każdemu który to przeczyta i nie pójdzie na kolejne wybory, zwyczajnie napluję w twarz. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz