poniedziałek, 12 marca 2018

Won z marketu do kościoła!

Zacznę od pewnej historii...
Kilka lat temu pojechałem z kolegą popracować do Szwecji. Przed powrotem zabukowaliśmy bilety na prom w mieście Karlskrona. To spory kawałek od miejsca, z którego wyjechaliśmy i należało się spieszyć. Była sobota.
Jakoś w połowie drogi podjechałem na staję benzynową, chyba Shella. Coś znanego, nie pamiętam. Wsadzam pistolet do wlewu, naciskam i... nic nie leci. No to lezę do sklepu i pytam dlaczego nie mogę zatankować ropy?

- Skończyła się. Dostawa będzie w poniedziałek.
Zajebiście!
Na szczęście była w pobliżu inna stacja. Pełna samoobsługa. Wystarczyło wsadzić kartę.
Sęk w tym, że wszystkie napisy były wyłącznie po szwedzku. Z równym polotem kontaktuję się z wielorybami. Po dziesięciu próbach wciskania wszystkiego bez ładu i składu, coś poleciało. Założyłem, że był to olej napędowy i pojechałem dalej. Na szczęście był. Na parking przed promem dojechałem o 22,05. Lecę do kasy po bilety. Zamknięta. Czynne do 22,00
Walę w szybę.
- Miałem odebrać bilety!
- Too late!
- Ale...
- Too late!

Następny prom za czternaście godzin.
Przepytałem kierowców tirów i dowiedziałem się, że, chyba, z Norje wypływa inny prom kilka godzin później. No to zapierdalam do Norje na oparach ropy. Na miejscu okazuje się, że owszem, prom jest, ale nie odpływa w soboty, bo po szwedzkich sobotach jest niedziela, a Szwedzi mają wolne w weekendy. No to zapierdalam z powrotem i pytam kierowców tirów co robić?
- Jedź do Ystad. Tam coś będzie!
No więc zapierdalam do Ystad.
Prom jest, jakoś przed południem...
No to nabywam u polskiego kierowcy flaszkę gorzały, którą pędzlujemy na parkingu i idziemy spać.
W Świnoujściu jesteśmy późnym wieczorem. Do Szczecina sto kilometrów, a my bez złotówek. No to zapierdalamy do Szczecina, do kantoru. Jest jeden, całodobowy, w centrum miasta.
- Panie! - pytam - którędy stąd do Poznania?
- Trzeba bez przerwy skręcać tylko w prawo i pan wyjedziesz.
No to wyjeżdżam ze Szczecina i trafiam na piękną autostradę prowadzącą mnie do... Niemiec. Nie ma gdzie zawrócić więc wpadam do Reichu. Na szczęście Niemcy wymyślili ślimaki i po kilkudziesięciu kilometrach wracam w okolice Szczecina.
Bladym świtem, na horyzoncie, zaczyna wyłaniać się z porannej mgły figura Jezusa w Świebodzinie. No to, rzesz k...wa, wreszcie jesteśmy w domu!
Bo chyba nie w Rio?


Pytałem dziś właścicieli sklepów o ich wczorajszy utarg. Tak z ciekawości. Byli zachwyceni obrotami.
Pis to skoncentrowana forma kompletnego debilizmu i komunizm w czystej postaci.
Tylko patrzeć jak na każdym sklepie pojawi się niebawem napis: Tu sprzedajemy bilety na pociąg do Świebodzina!
I wystarczy.
Nieśmiało zaproponuję zakup większej ilości chleba w najbliższy piątek, bo moja droga ze środkowej Szwecji do Łodzi, w porównaniu z zakupem pieczywa na weekend, to pikuś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz