Oprócz kilku urzędów, policji i straży pożarnej, należymy do grupy dinozaurów posiadających w domu telefon stacjonarny. Różnica jest tylko taka, że do urzędów nie można dodzwonić się dzięki najnowszej technologii zanudzania petentów płaskim głosikiem z automatu, mówiącego wszystko to, czego nie chcemy usłyszeć wraz z bonusowym pasmem idiotycznej muzyczki. Po pół godzinie wsłuchiwania się w te brednie, rzucamy słuchawką o najdalszą ścianę i otwieramy najsilniejszy alkohol ze świadomością, że oto znów dofinansowaliśmy polską telefonię, a dowiedzieliśmy się jedynie o najnowszych trendach w telefonicznych muzyczkach.
Do nas także nikt nie może się dodzwonić, ale z zupełnie innego powodu. Osobiście znam tylko trzy osoby, które jeszcze pamiętają nasz numer.
Nie należę do nich...
Korzystamy z tego telefonu dwa razy do roku płacąc przez ten czas coś ok. 300 zł.
Matematyka jest bezwzględna...
Każda rozmowa kosztuje 150 złotych.
Taniocha!
Po co to wszystko piszę? Ano, bo mnie się przydał! Dzięki telefonowi stacjonarnemu awansowałem o kilka szczebli.
A było to tak...
Wychodziłem kiedyś z domu, gdy zadzwonił telefon. Lecę więc w buciorach do ostatniego pokoju i grzecznie pytam:
- What?
- Czy to pan profesor?
- Nie!
- To czegoś się baranie nie uczył? piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii...
Miał gość rację!
Zawsze byłem krnąbrnym ćwokiem i tak mi zostało do dzisiaj! Właściwie do wczoraj...
Wczoraj bowiem niejaki Mariusz Dudek, którego ośmieliłem się nazwać debilem, zerknął na mój facebookowy profil i zobaczył moją fotkę z angielskiego miasta York.
Z wrodzoną sobie prawicową bystrością nazwał mnie "profesorem od angielskich bruków"; że to niby ubijam te bruki gdzieś pod Londynem, jakąś ubijaczką do bruków, szkodząc tym samym dobru Najjaśniejszej Kaczorowej i wyśmiewając się z tejże.
Pis...( przepraszam, że piszę tę nazwę dużej litery, ale to początek zdania...), może dziś wszystko. Z wielką przyjemnością przyjmę więc i ten profesorski tytuł.
Nie macie już wyjścia!
Kto ośmieli się nie nazywać mnie od dziś "Profesorem" - ma przegwizdane.
- No!
...jak to mawiał mój przedwojenny ajdol - Nikodem Dyzma.
Bardzo żałuję, że moje życie nie potoczyło się w stronę szlifowania i ubijania angielskich bruków. Być może dlatego, że na ichnich ulicach leży zwykle asfalt, a profesorowie od walenia w kamień rację bytu mają tylko w Polsce.
Będąc na Wyspach już w maju, przyjrzę się problemowi z bliska, chyba że atlantycka mgła przesłoni mi ostrość widzenia.
Dudkowi przesłoniła tylko mózg, czyli niewiele, a mimo to, że wywaliłem tego debila z grona moich znajomych, wciąż przesyła mi kolejne informacje o błędnych podstawach mojego myślenia.
Kiedyś znalazłem jednego wysuszonego dudka w nieczynnej studni na wsi, ale to chyba nie był ten... Jaka szkoda!
P.s.
W ostatniej akcji WOŚP zebrano chyba coś około 75 milionów złotych.
Jutro zbierzemy dwa razy tyle!
Żydzi, masoni, TVN-nie i Polsacie...
Do roboty!
A dudki do studni!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz