Od zawsze uważałem, że popołudniowa część piątku to najpiękniejszy czas w każdym tygodniu. Dodając do niego nieobecność najukochańszej żonusi, która, wraz z koleżankami, jest właśnie w drodze na Łysą Górę i wróci późnawo, zwyczajnie nie powinniśmy otwierać okien, bo fala namiętnego entuzjazmu zwyczajnie może nas przez nie wypieprzyć.
Mam to dzisiaj!
W kuchni pachnie prawdziwkami i gotującym się białym barszczykiem, a Monika Okocim spojrzeniu drażni zmysły z napełnionego kufelka obco brzmiącymi słowami:
- Do it!
- Oh! Of course! I'll do it!
I cóż z tego, że rozmemłane łóżko woła z sypialni:
- Pościel mnie!
- A takiego... jak Polska cała! Ja tu rządzę! Do 21,00... przynajmniej...
Boimy się Was. Wasze marudzenie to faszyzm w najczystszej postaci. Nie chodzi mi nawet o to, że tylko Wy umiecie tak bezczelnie kręcić naszymi głowami, że przy nich największa karuzela to pikuś. Wasza retoryka powala.
Bywa, że zadając najukochańszej żonce jakieś pytanie, wcześniej zadaję sobie trud wymyślenia jej odpowiedzi...
Myślicie, że kiedyś trafiłem? To niemożliwe.
Podobnie niemożliwym jest wykonanie wszystkich obowiązkowych czynności przed przyjściem Naszego Szczęścia do domu. Tylko one, od progu, choćbyśmy nie wiem jak się starali, zawsze dopatrzą się czegoś, co udało się nam przeoczyć.
I gówno z tego, że pozmywaliśmy, posprzątaliśmy, nagotowaliśmy, przewietrzyliśmy, podlaliśmy kwiatki i nakarmiliśmy żółwia...
... to się nie ogoliliśmy, a pilot od telewizora leży nie po tej stronie stołu, do której przywykło Nasze Szczęście.
I dupa zbita.
Chłopy, tera mówię do Was...
Trzymajta w lodówce nie jedno, a dwa browary, bo bez nich, nawet piątkowe popołudnie, nie stanie się Waszym najpiękniejszym popołudniem w tygodniu!
I to właściwie na tyle...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz