Według
legendy wszystko zaczęło się o Templariuszy. 13 października
1307 roku, w piątek, niemal w całej Europie, zaaresztowano jednocześnie prawie wszystkich członków tego zakonu. Ówczesny ról Francji - Filip IV, zwany Pięknym, oskarżył był Zakon o herezje, sodomie i bałwochwalstwo. Tego samego dnia aresztowano Wielkiego Mistrza
Templariuszy, Jakuba de Molay i postawiono mu zarzuty o herezję stosowanie magii, czarów, homoseksualizm, dzieciobójstwo, wyrzeczenie się Chrystusa, bezczeszczenie krzyża i czczenie bożka o imieniu Bahomet. Poddany torturom w twierdzy Temple, w której zamknięto go w jej lochach, przyznał się do zarzucanych mu zbrodni. Kiedy jednak później odwołał swoje zeznania, Filip nakazał spalić go na stosie. Wyrok wykonano w Paryżu pół roku później, 18 marca 1314 roku.
Tuż przed spłonięciem na stosie, Jakub de Molay, przeklął francuskiego króla i papieża.
Nikt, do dziś, nie uznałby pewnie, że jest to data pechowa, gdyby nie śmierć obu wyżej wymienionych panów w rok później...
Tyle mówi historia...
Albo moje wiadomości na ten temat.
Tuż przed spłonięciem na stosie, Jakub de Molay, przeklął francuskiego króla i papieża.
Nikt, do dziś, nie uznałby pewnie, że jest to data pechowa, gdyby nie śmierć obu wyżej wymienionych panów w rok później...
Tyle mówi historia...
Albo moje wiadomości na ten temat.
Tak czy owak... Wedle narosłych przez siedemset lat legend i
przesądów, w piątek 13 nie należy podejmować żadnych ryzykownych decyzji.
Podobno warto także na siebie szczególnie uważać, bo jeśli coś może pójść
źle, to na pewno tak się stanie.
Nie ma wprawdzie dowodów na wyjątkowość tego dnia, ale nawet sama obawa przed nim ma swoją nazwę. Nazywa się to: paraskewidekatriafobia.
I po cóż o tym piszę?
Ano dlatego, że piątek trzynastego nigdy nie był moją ulubioną datą w kalendarzu. Zobrazuję to moimi dzisiejszymi przygodami...
Jestem przeziębiony i kaszlę jak gruźlik. Obudziłem się jakiś wymięty z niewielkimi oznakami życia. Tuż po wyjeździe zakopałem auto przed jakimś sklepem. W robocie szło nam jak po grudzie. W drodze powrotnej zakopałem ponownie samochód. W trakcie odkopywania zgubiłem fajki i zapalniczkę. Zanim zacząłem robić zakupy przedarłem na pół moją jedyną stówę w portfelu i musiałem zapieprzać do NBP żeby mi zamienili ją na całą, bo nikt nie chciał jej przyjąć, po czym... zakopałem się w śniegowej beri. Na dodatek jakaś kretynka zastawiła mi auto na parkingu i musiałem czekać ze dwadzieścia minut, aby babę zje...ć.
Ostatnie trzy dni pogoda w Łodzi była podobnie upierdliwa. Dlaczego więc przytrafiło mi się to akurat dziś?
Tylko cesarz zna na to odpowiedź...
Nie ma wprawdzie dowodów na wyjątkowość tego dnia, ale nawet sama obawa przed nim ma swoją nazwę. Nazywa się to: paraskewidekatriafobia.
I po cóż o tym piszę?
Ano dlatego, że piątek trzynastego nigdy nie był moją ulubioną datą w kalendarzu. Zobrazuję to moimi dzisiejszymi przygodami...
Jestem przeziębiony i kaszlę jak gruźlik. Obudziłem się jakiś wymięty z niewielkimi oznakami życia. Tuż po wyjeździe zakopałem auto przed jakimś sklepem. W robocie szło nam jak po grudzie. W drodze powrotnej zakopałem ponownie samochód. W trakcie odkopywania zgubiłem fajki i zapalniczkę. Zanim zacząłem robić zakupy przedarłem na pół moją jedyną stówę w portfelu i musiałem zapieprzać do NBP żeby mi zamienili ją na całą, bo nikt nie chciał jej przyjąć, po czym... zakopałem się w śniegowej beri. Na dodatek jakaś kretynka zastawiła mi auto na parkingu i musiałem czekać ze dwadzieścia minut, aby babę zje...ć.
Ostatnie trzy dni pogoda w Łodzi była podobnie upierdliwa. Dlaczego więc przytrafiło mi się to akurat dziś?
Tylko cesarz zna na to odpowiedź...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz