Oglądałem wczoraj na kanale "Planete" piękny film dokumentalny o Umberto Eco. Jego pierwsza rocznica śmierci przypada chyba jakoś za trzy tygodnie...
Bardzo smutna rocznica!
Bo niezwykły był to człowiek.
Profesor kilku uniwersytetów, muzyk, historyk, pisarz, bibliofil i czort jeden wie kto jeszcze! Z pewnością renesansowa postać, taka, jakich dziś ze świecą szukać. Wszystko o czym mówił w tym filmie, o sobie i swoich przemyśleniach, było miodem na moje uszy.
Byłem zdumiony, bo nie wiedziałem, że swoją pierwszą książkę pt. "Imię róży", zaczął pisać w okolicach pięćdziesiątki. Mało kto dziś jej nie zna, jeszcze mniej o niej nie słyszało, a ja oglądam każdą powtórkę filmu, bo książki się nie dorobiłem. To chyba największa dziura w mojej domowej biblioteczce.
Z jakże wielu zapomnianych już jego słów, pamiętam te, moim zdaniem najważniejsze...
Cytuję z pamięci...
"Pisarz nie jest od tego, aby potwierdzać myśli swoich czytelników. To czytelnik powinien być zaskakiwany przez pisarza, dać się wciągnąć w opowiadaną intrygę i przyjąć opowiadaną historię jako prawdę, choć wszyscy doskonale wiedzą, że taka nigdy się nie zdarzyła. Pisanie to taka intelektualna zabawa w opowiadanie bajek, które z czasem stają się faktami".
Tyle wielki Umberto...
Chciałoby się jeszcze zapytać:
Jak trzeba być wielkim pisarzem, aby taką umiejętnością porażać miliony?
Oj, wielkim!
Znam kilku takich...
Remarque, Sienkiewicz, Orwell, Twain, Tołstoj... Nie będę kontynuował tej wylicznki, bo zawsze kogoś pominę.
Każdy z nich posiadał umiejętność przykuwania fikcji w prawdę i robił to na tyle sugestywnie, że ich wymyślone historie jawią się dziś całemu światu jako święta prawda.
Sam cierpię na syndrom... jakby to powiedzieć... buszującego w zbożu; bez wielu książek nie mogę się obejść. Nieważne, że ich już nie czytam, ważne, że są pod ręką.
Obcując w wielką literaturą, stajemy się bardziej wyczuleni na te fatalnie napisane, bezmyślnie sklecone na potrzeby chwili i obliczone na poklask ciemnoty, której przeczytanie trzech linijek, ze zrozumieniem, zająć może i pół dnia...
No to doszedłem do meritum!
Minęły czasy rozczytywania się dobrą literaturą, jej rolę przejęły media zamartwiające się wskaźnikami oglądalności, ilością reklamodawców... "Wartość" spadła do rynsztoka i popłynęła w siną dal wraz z deszczówką i gównem.
Co zaś zostało?
Wypowiedzi, karczemne kłótnie, wzajemne oskarżenia i steki najidiotyczniejszych kłamstw, na które nie nabrałby się nikt sprzed stu i dwustu lat!
Ale nam z tym żyje się dobrze. Kręcą nas, komentujemy, wściekamy się i opluwamy; czerpiemy radochę z możliwości stania się ważnym, choć przez chwilę; bo mamy Facebooka, możemy słać maile i smsy. Bo każdy z nas może powielić wypowiedzianą przez kogoś głupotę lub bzdurę i pochwalić się:
- Proszę! Oto ja który, uwarzam rze jaroslaw kaczynski jest nasza narodowa swientosc ,!
A z drugiej strony czytamy zaraz:
- Ty gupi ch..ju!!!
Albo...
"Minister Macierewicz nie uciekł z miejsca wypadku! To mógł być przecież zamach!
Nie ma aż takiego wariata na świecie, który by chciał poświęcić życie niszcząc podobną kreaturę!
Zabija się mądrzejszych od siebie, Antek jest więc bez szans!
Szczerze napiszę...
Czuję coraz większy niesmak do przeglądania wpisów internautów. To bardzo zła literatura.
Umberto, wróć!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz