czwartek, 20 marca 2014

Gdzieś tak za środkowego Gierka poszedłem do kolegi, który już wówczas pozował na artystę. Malował obrazy i ubierał się w powyciągane swetry. Po obejrzeniu jego prac załamałem się. Czy aby na pewno warto tracić czas na drogie farby olejne, jeszcze droższe pędzelki, kupować sztalugę i obijać ramy płótnem, gruntować to verniksem i farbą podkładową, aby tworzyć takie bohomazy?
Kupiłem sztalugę, farby i elektryczną gitarę. Jak szaleć to szaleć. O malowaniu i graniu pojęcie miałem podobne.
Często słyszymy, jak to jakiś dwudziestolatek otworzył swój biznes i fantastycznie sobie radzi siedząc w trzystu metrowym, wynajętym w wieżowcu w centrum jakiejś metropolii, biurze. Zapominają dodać, że za biuro, prawników i laski po Harvardzie, zapłacił tatuś. Ja poszedłem tą samą drogą. Kiedy jednak usiadłem z gitarą w ręku i pędzlem w zębach przez nowiutką sztalugą, zaczął się problem. Biała tafla blejtramu odbijała stan mojego intelektu. Dziś wiedziałbym, że oto moje przednie płaty skroniowe blokują dostęp do głębszych zakątków mózgu, odpowiedzialnych za niekontrolowane polucje pomysłowości i twórcze Veny, poukrywane gdzieś nad lewym uchem. I jak w takiej sytuacji, wzorem Witkacego, nie walnąć w żyłę? Mnie, w odblokowaniu jakże zbędnej części skroniowych płatów, pomógł "House Of The Rising Sun" i tragicznie trudny akord F-dur. Po godzinie, z ciężkim bólem opuszków lewej dłoni, zerknąłem na budzące się przyszłe arcydzieło. Wiem! Namaluję wybuchający wulkan! Widziałem w jakimś kalendarzu, strzelał w niego ogromny piorun. To jest to!
Narysowałem stożek. K..., ale to proste! Paleta kolorów ograniczona; czerń, żółty i czerwony.
Namalowałem!
Białą błyskawicę na białej szmacie i wróciłem do gitary.
Wiele lat później, kiedy już zaczynałem od ciemniejszych kolorów i bardziej zawikłanego rysunku, starszy kolega wpadł w podobne sidła.
Obkupił się i namalował słońce... Znaczy żółtą plamę i jakieś mazańce wokół niej. Nie był zadowolony mimo, że i tak lepiej zaczął niż ja, bo od żółtego.
Tak to trudne życie artysty uniemożliwia 10 dkg szarawej melasy nad oczami. Zresztą nie tylko artystów. Blokadę twórczogennych rejonów naszego jestestwa obserwuję o wiele za często, a najsmutniejsze jest to, iż wielu nie potrafi wyjść poza białą błyskawicę na białym tle. Może kupimy im gitary?
P.s.
Odpowiadając na społeczne zapotrzebowanie kochanych pań, w najbliższej przyszłości podrzucę kilka smakowitych przepisów.  

1 komentarz:

  1. Taaaak, pamiętam takiego jednego artystę . Po nocy pełnej stymulacji wszelkich płatów popełnił dzieło ...na drzwiach obitych białą skórą ;-)

    OdpowiedzUsuń