środa, 13 maja 2015

Bzy

Moja mama przyniosła nam w poniedziałek ogromną kiść bzu. Zapach powalał. Wypełnił cały pokój. Aż przeszkadzał. Dziś żonusia wyniosła wazon do kuchni w celu wywalenia obeschniętych łyntów. Na swoje nieszczęście powąchałem te resztki. Dżizus, ale smród! Ktoś wie dlaczego?
I niedawno było tak...
Bzy capiły tygodniowym trupem, wody na herbatę wciąż się boję gotować w elektrycznym czajniku, bo ten także wysnuwa jakiś dziwaczny fetor pod koniec gotowania, co mnie okrutnie brzydzi. Muszę go także wywalić. Napój, podobno kaktusowy, sfermentował, bo zaczyna bąbelkować, a ja, na nieszczęście wyniosłem śmieci. Ogólnie rzecz biorąc moja kuchnia była dziś nieznośnie śmierdząca, ale...
Usmażyłem jajecznicę i rozłożyłem na świeżutkie pieczywko. Dawno tak nie jedliśmy. Babcine przepisy. Nie wolno ich lekceważyć, bo chyba każdy ma związane z nimi najsmaczniejsze wspomnienia z dzieciństwa. Piękny zapach jajecznicy zdusił te paskudne i kuchnia się obroniła.
W przeciwieństwie do naszych kandydatów na prezydenta, którzy codziennie robią z siebie większych durniów. Na dodatek Kukiz chce dorobić jako dziennikarz i, na fali chwilowej popularności, czuje potrzebę zadawania trudnych pytań. Jeśli znów o JOW-ach, to ja się poddaję! Może by tak jego najpierw spytać co to jest i z czym się to je? Obawiam się jednak, że jest to kolejna porcja herbatki ze śmierdzącego czajnika w oparach niewyrzuconych śmieci i gnijącego bzu.

Jakie to szczęście, że za pięć dni jadę na przyśpieszone wakacje i nie będę musiał uczestniczyć w tym cyrku. Tak sobie kombinujemy żeby wypożyczyć jednak tam auto...
Mam uzasadnione opory przed lewostronnym ruchem, bo jak żyję nie jeździłem pod prąd. Tylko czasem, jak się opiłem i prowadziła żona, zmieniałem za nią biegi z fotela pasażera, ale to chyba nie to samo, chociaż z drugiej strony... W mordę! Prowadzę auta trzydzieści lat i jeszcze nigdy nie spowodowałem wypadku. Raz wprawdzie wjechałem w betonowy kwietnik, raz w śmietnik, a niedawno nie zauważyłem latarni przy Piotrkowskiej. To wszystko, niestety, było widać na karoserii. Ale to wszystko nie ma się nijak do nucenia sobie Scarborough Fair w Scarborough i konsumpcji, ponoć najlepszego w Anglii, smażonego dorsza z frytkami w Whitby. Przejechanie się po "Wichrowych Wzgórzach" North York Moors National  Park ze szczególnym uwzględnieniem miejscowości Cocayne, bo pani Bronte jakoś mnie nie porywa. Ciekaw jestem także angielskich zapachów, bo zapach jest dla mnie dziwacznie ważny.
Nie wiem ile uda nam się zwiedzić i wcale nie będę się napinał na zobaczenie wszystkiego. Dowiedziałem się, że do dorsza z frytkami preferowana jest polska wódka, ale chyba muszę się powstrzymać. Byle dojechać do Cocayne...  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz