Usłyszałem dziś śpiew słowika w chaszczach na opłotkach Łodzi. Przeraziłem się trochę. Ten niepozorny ptaszek był wszakże przyczyną śmierci Władysława Jagiełły, który, widocznie z braku radia, wyszedł rankiem pierwszego czerwca posłuchać ich śpiewu i padł rażony apopleksją. Mam jednak nieodparte wrażenie, że ostatnia jego myśl to: Warto było...
Warto było spędzić życie rąbiąc mieczem ciemnotę i zakłamanie Zakonu Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Warto było zobaczyć trupa Ulricha von Jungingena, głąba i pyszałka, którego jedyną zaletą było to, że miał mądrego brata. Warto było mu przeżyć swoje życie na tyle roztropnie, aby pisano o nim w annałach bez wstydu dla przyszłych pokoleń. Wraz z nim narodziła się nowa dynastia Jagiellonów sprawująca rządy nieomal dwieście lat. Ale... jak to z dynastiami... w końcu któryś z pomazańców wybiera coś nie tak i dynastia wymiera. Po elekcji Henryka de Valios, którego nazwisko prosta polska szlachta spolszczyła na Walezy, nagle zrobiło się niebezpiecznie. Do głosu doszła klika popierająca Habsburgów z prymasem Uchańskim na czele. I gdyby nie ucieczka Walezego z Polski zapewne siedzieliby cicho, ale ten, niestety, na wieść o śmierci swojego brata, czmychnął z kraju, umożliwiając prohabsburskim oszołomom kolejne podejście, którego celem było oddanie korony Niemcom. Całe szczęście, że na firmamencie pojawiła się nowa postać w osobie Batorego. Byłbym niesprawiedliwy pisząc, że późniejszy król nie ostrzył sobie zębów na polską koronę już wcześniej, bo ostrzył. Jednak z miliona względów się to nie udało. I stało się tak, że na wolnej elekcji prymas ze swoją ekipą wybrali swojego króla, a wkurzona szlachta swojego. I zrobił się kłopot... żadne państwo nie jest aż tak wielkie, aby strawiło dwóch królów na raz. Szczęściem Habsburg był na rok przed śmiercią i bardziej planował polską koronę dla swojego syna. Czterdziestotrzyletni Batory miał o wiele więcej werwy i, nie czekając, przyjechał do kraju. Pojął za żonę dziesięć lat starszą, gderliwą i brzydką Annę Jagiellonkę, trzy razy ją bzyknął i uciekł z Krakowa z zamiarem uporządkowania państwa. I zrobił coś, na co niewielu rządzących umie się zdobyć. Dobrał ekipę wyjątkowo mądrych doradców wywalając idiotów i lizodupów. Przez dziesięć lat swoich rządów zrobił dla Polski więcej niż niejedna dynastia przez wieki. Kolejna... Wazów... Z najbardziej ośpiewanym Zygmuntem, pokraczną figurą półwiekowych prób niszczenia Polski, którego jedyną zasługą jest pomnik polskiej nieudolności, który wyrósł z czasem na jakiś narodowy symbol. Symbol czego?
Chyba tego, że od 1586 roku w stolicy parują rządzącym mózgi!
Jak myślicie? Warto czasem znać historię?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz