Wczoraj zaś urodziny miała łódzka Manufaktura. Zagrał na niej... znakomity!!! Ray Wilson z późnego składu Genesis. Doskonały facet z rewelacyjnym zespołem. Jestem pod wrażeniem! Także nagłośnienia, bo brzmieli jak lokomotywa.
Niewiele było koncertów, które zrobiły na mnie podobne wrażenie. Przed wiekami przyjechał do Łodzi Procol Harum, później koncert śp. Joe Cockera i kilka koncertów na Jazz Jamboree. Z pewnością było ich więcej, ale jestem trochę za leniwy, aby zasuwać gdzieś do Katowic na dwie godziny.
Co mnie odrobinę zdumiewa, Ray Wilson przeprowadził się do Poznania, a to wielkie poświęcenie, bo ten polski genesis objawił mu się jedynie jako dwudziecha z niebieskimi oczami. Ale żeby od razu pchać się pod skrzydła Macierewicza? Przesada. Wytłumaczeniem może być to, że nie zna języka polskiego i nie musi mieć tv "Trwam" w dekoderze. Koncert w Manufakturze zaowocował jeszcze wybuchową kolacją w Sphinxie i dwoma bronkami, po których tylko taryfa miała siłę ściągnąć nas do domu.
Nie bójcie się!
Nie będę pisał o wyborach między strychniną a arszenikiem.
Wczesny rankiem udałem się do auta, w którym zabunkrowałem flaszkę szampana na dzisiejsze świętowanie. To zdradzieckie przeżycie walnąć dwie lampki do porannej kanapki. Zakręciło mnie nie na żarty i z godzinę nie mogłem dojść do siebie.
Za czterdzieści godzin będziemy już w środkowej Anglii i nie wiem czy syn użyczy mi tam swojego kompa do mojej pisaniny. Nie wiem także czy żonę nie ogarnie jutro przedwyjazdowy amok i pozwoli mi ślęczeć przed ekranikiem. Na wszelki wypadek, zamiast urodzinowych życzeń, życzcie mi tyle samo lądowań co startów, niezestresowanych pilotów i wytrzymania jazdy pod prąd.
Ukłony dla Wszystkich.
Darek
P.s.
Ciekawe czy loty do Anglii także odbywają się po lewej stronie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz