niedziela, 7 czerwca 2015

Halo, halo! Tu Londyn

Ja wiem, że Londyn to zbiór osobnych dzielnic, z której każda ma swoje city i swój klimat, ale samo centrum centrum jest beznadziejne. Źle napisałem... Przytłacza. Setki numerów autobusów jeżdżących, wydawałoby się, bez ładu i składu z miliona dziwacznie oznakowanych przystanków, niemal wjeżdżających na siebie piętrusów, klaksony, spaliny i tysiące tysięcy zabieganych mieszkańców. Obraliśmy azymut na rozsławione przez Beatlesów przejście dla pieszych, tuż przy studiu, w którym powstawała legendarna płyta Abbey Road. Nie mogłem sobie darować...
Żonusia, alfa i omega każdego naszego wyjazdu, skrupulatnie opracowuje plan dojazdu, który zawsze ma jedną wspólną cechę. Wiemy gdzie wysiąść, ale nie wiemy, w którą stronę później iść i zawsze idziemy w  stronę przeciwną. Zrywaliśmy z Łukaszem boki ze śmiechu. Jednak Abbey Road nie igła i mogliśmy przejść po sławetnym przejściu dla pieszych, które, jak sądzę jest zakałą kierowców, bo co i rusz wyłazi na pasy jakiś wariat chcący się tam sfotografować. Dołączyłem się do nich rzecz jasna!





Nawet nie próbuję zaczynać pisać o Beatlesach, bo nie skończyłbym do rana. 
I tak odwiedziłem sobie jedno z moich ulubionych miejsc na świecie po czym poszliśmy w przeciwną stronę. A kiedy wróciliśmy i doszliśmy do autobusowego przystanku idąc wcześniej w przeciwną stronę, zobaczyłem lecącego rowerzystę. Walnął go jakiś dziadyga w BMW, a ten walnął o jezdnię z głośnym plaśnięciem, po którym się na szczęście podniósł o własnych siłach. Autobus powiózł nas w prawidłowym kierunku do British Museum, które jest bardzo ciekawe i stanowi jaskrawy przykład brytyjskiego imperializmu. Matko! Czego oni tam nie nazwozili! Ma się wrażenie, że rozszabrowali cały Antyk i trzy czwarte Egiptu! Nie ma tam tylko piramidy Cheopsa. Trzeba jedynie oddać im honor za skomasowanie tego złodziejstwa w jednym miejscu i bezpłatne udostępnienie każdemu zainteresowanemu w doskonałej oprawie...


Na początku zwiedzania wita nas sławetny kamień z Rosetty, dzięki któremu Francois Champollion odczytał hieroglify. Później jest tylko lepiej.



Zdumiewa mnie w jaki sposób przewieziono na Wyspy tak ogromne posągi z Egiptu! Jeszcze bardziej technika ich twórców. Nie mogłem się nadziwić perfekcji wykonania rzeźb w granicie, które po kilku tysiącach lat wyglądają jak nowe!



Zobaczcie tę dziurę w półmetrowej długości granicie! Mam wiele narzędzi, ale prędzej bym się posrał, niż taką wywiercił!  


Ileż lat musiało to trwać? Jeżeli chcielibyście w miarę dokładnie zobaczyć wszystko, to trzeba zarezerwować sobie cztery dni. Dam jeszcze kilka fotek, bo byłem zachwycony.



Dostało się nawet Wyspie Wielkanocnej!






Zwróćcie uwagę na lekko odchyloną podeszwę sandała upchanego w strzemieniu. Mistrzostwo świata. Michał Anioł piałby z zachwytu. Każda z tych rzeźb ma minimum dwa tysiące lat!




Jednak Londyn potrafi zachwycić. Może nie idiotycznymi skrzyżowaniami i paradującymi gejami, grzecznie trzymającymi się za rączki, w świecących bucikach i nostalgią w oczach po szalonej nocy; może nie ogromnym kołowrotem prawie naprzeciw parlamentu, ani kiepskimi knajpkami z lichym i drogim piwem, ale połączeniem tego wszystkiego w jedną, całkowicie niespójną całość.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz