poniedziałek, 1 czerwca 2015

Całowanie kraba

Jest taki film chyba z lat siedemdziesiątych, który, takie mam wrażenie, rozpoczął kino z gatunku horrorów, nie na dzisiejszym poziomie, ze zidiociałą blondynką szwendającą się po ciemnym domu ze skrzypiącymi drzwiami, ale takich, które faktycznie odrobinę straszą. Nie pamiętam go zbyt dobrze, ale rzecz działa się chyba w Anglii...
Także tam, jak z pewnością wiecie, rządził w szesnastym wieku Henryk VIII, który, nie mogąc dostać zgody papieża na rozwód, wziął rozwód z całym kościołem katolickim i, upraszczając mocno, kazał poniszczyć wiele kościołów. I dobrze, facet myślał przyszłościowo. Dziś Angole robią na tym biznes sprzedając bilety po osiem funciaków za obejrzenie pięciu procent zachowanych murów. Jest tego w całej Anglii od groma, a każdej z owych ruin towarzyszy kilkusetletni cmentarz. Jednym z najładniejszych takich miejsc opactwo w Whitby, sięgające swoimi korzeniami siódmego wieku.
Jak wiecie nie jestem typem zaliczacza, patrzę zwykle w przeciwną stronę do rzeszy turystów i próbuję uruchomić jakiś kącik wyobraźni sprawiającej radość drętwym półkulom mojego mózgu.
Wchodząc na cmentarz w Whitby od razu przypomniał mi się "Omen". Ten sam wypłowiały piaskowiec nagrobków, niewielki budynek obok i tło zawalonych murów pamiętających czasy Wilhelma Zdobywcy. Do tego zachmurzone niebo i targająca fryzury, morska bryza. Niestety, nowoczesne aparaty nie oddają nastroju ani kolorów, z których byłbym zadowolony, poprawiłem więc tych kilka zdjęć, które znajdują się poniżej...







Z nagrobnych napisów wynika, że przestano tam chować grubo przed stu laty i nikomu nie przyszło do głowy zbierać kasy do kubeczków na ich renowację, dziwne... Opodal straszą wysokością majestatyczne klify i ceny za parking.



Polecam zwiedzenie Whitby. Najlepiej wypożyczonym autem. Mimo traumy jazdy pod prąd, które jest jak oglądanie świata w lustrze, po stu milach można się przyzwyczaić. 
Polecono nam także zobaczenie Zatoki Robin Hooda. Trafiliśmy na odpływ i hektary jakiejś brei, wśród której wszyscy namiętnie wybierali z kałuż jakieś żyjątka. 




Byliśmy z Łukaszem oczarowani...


... i, nucąc piosenkę Simona i Garfunkela, poszliśmy się najeść fisza z czipsem, 


który odbijał mi się przez całe Scarborough. Ale o tym już innym razem...
Jeszcze tylko mała dygresja na koniec. 
Ten Henryk VIII to miał nie tylko wielkie brzuszysko i syfilis. Miał także ogromne jaja wypędzając klechów ze swojego kraju, bo cóż się takiego później stało? Rozkwitali kolejne pięć stuleci, podbili połowę świata, wymyślili przemysł, Rolls Roysa i żadna katolicka klątwa na nich nie spadła, a my sramy ze strachu przed rozmową z jakąś świątobliwością. A Feeee!  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz