- Jest! Mój tata wrócił kiedyś taki niezmęczony z pracy, że zabrał nas na lody!
Nie mam kogo zabrać na lody, jestem też wymordowany i kończę gotować pomidorówę, ale to nie są powody, dla których nie spłodziłbym dziś jakiegoś wpisu na blogu.
Po trzech dniach niepisania nabrałem werwy.
A dziś będzie ciekawie.
Każdy z pewnością czytał książkę, lub widział film pt. "Kod da Vinci". No to posłuchajcie i popatrzcie teraz czy aby tylko Ostatnia Wieczerza Leonarda mogła być kanwą tej powieści...
Rzecz zaczyna się w roku 1497 zamówieniem kardynała Jeande Billheresa Michałowi Aniołowi na pietę. Każdy zna tę rzeźbę, ale pokażę...
I cóż o niej wiemy? Ano to, co chce kościół. Matka trzymająca na kolanach bezwładne zwłoki syna; matka wygląda bardziej na jego córkę, ale to szczegół, licencja poetica, nikt jeszcze nie przedstawił matki Jezusa po pięćdziesiątce. Zakute w kamieniu piękno i ból. Niech i tak będzie, z jednym zastrzeżeniem. Istnieje pierwsza wersja tej rzeźby, na której Jezus leży na kamieniu, Maria jest za nim, a w nogach siedzi sobie Kupidyn... Matka, martwy syn i symbol całkowicie niemacierzyńskiej miłości. Trochę dziwne...
Przeskoczę pół wieku. I znów pieta, którą artysta rozpoczął projekt własnego nagrobka.
Postać od góry to Nikodem, tu jako autoportret Michała Anioła, po prawej Maria Magdalena. Nieukończona postać z lewej strony to Matka Boska. I znów zaczynają się problemy. Najpierw z brakiem jednej nogi Jezusa. Piszą, że odpadła z powodu wadliwego marmuru. Bzdura! Autor ją sam rozwalił, potłukł ile się dało i kazał wyrzucić. W mordę! Chciałbym znaleźć na śmietniku jego rzeźbę!
Sztuka opiera się na pewnych schematach, które mają za zadanie symbolizowanie czegoś. W tym przypadku odtłuczona noga byłaby wpleciona między uda matki. Taki symbol to podtekst seksualny. Z matką? Bo przecież druga kobieta to Maria Magdalena... Wyrzeźbiona przez kogoś innego, drętwa i kiepska. Więc ta niedokończona to może wcale nie matka, a żona Jezusa?
Myślicie, że naciągam historię dla własnych celów.
Będzie więc bardziej obrazowo.
Zacznę od tego...
Kaplica Sykstyńska, stworzenie Adama. Sławny paluszek przy paluszku. W czym ten Bóg siedzi? Jakaś muszla? Pozory. To idealne odwzorowanie prawej półkuli ludzkiego mózgu. Spytajcie lekarza. Ale to pikuś. Intelekt artysty każe nam patrzyć dalej. A kogóż to sam Bóg obejmuje lewym ramieniem? Żebro Adama? A może pierwszą kobietę dla niego przeznaczoną, stworzoną już wcześniej? Religia czy mózg? Albo wygnanie z raju...
Za co ich Bóg wygnał? Za zerwane jabłko? Bez jaj! Michał Anioł nam to pokazał, ale nikt nie chce tego zobaczyć!
A pomyślcie co by było, gdyby siedząca Ewa odwróciła głowę? Byłby lodzik... dla mało spostrzegawczych. Żadne sentymentalne bzdety. Wolna miłość! Dzieci kwiaty i Nixon.
Albo taki kwiatek...
Fresk na suficie kaplicy sykstyńskiej obłożony był przez papieża pewnymi warunkami. Nad wejściowymi drzwiami miał być portret Jezusa. Buonarotti olał to i namalował podobiznę Juliusza II. Ten się oczywiście ucieszył, ale nie dostrzegł dwóch aniołków za jego plecami, z których jeden ma dłoń złożoną w tak zwaną figę. Niby nic, ale oznaczała wówczas ona tyle, co dzisiejszy fakersik.
Tak to wygląda początek mojego "Kodu Michała Anioła", do którego z pewnością wrócę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz