niedziela, 21 czerwca 2015

Szaszłyk z marchewki

Żonusia kupiła sobie na kolację małże, mrożone jakieś i całkiem, że się tak wyrażę, plastyczne, w wizualnym odbiorze. Wprawdzie mieszkamy w Łodzi, ale ta cholera nie pływa i trudno o świeże. Nie jadam tego typu istot z zasady, więc i owa porcja szylkretu nie zrobiła specjalnego wrażenia na moich kubkach smakowych, ale pomyślałem: może spróbuję...
Poleciałem nawet po wino, bo ponoć wszelkie morskie stworzenia należy nim zalewać. Nie wiem po diabła, ale chyba dlatego, że na trzeźwo zjeść się tego nie da.
Jakie to szczęście, że chociaż win mamy dostatek. Więc... Nauczycielka języka polskiego w podstawówce uczyła, że nie należy zaczynać zdania od "więc".
Więc naładowała do garnka oliwy (Dla nieuświadomionych! Oliwy są wyłącznie z oliwek i nie ma potrzeby tego dodawać! Z innych zbóż tworzymy olej!), cebuli, czosnku, jakichś przypraw, zalała to wszystko winem i czekała aż zamarznięte produkty pootwierają się w pewnej fazie gotowania. Powiedzmy, że to się nawet w pewnym momencie stało...
Zerknąłem go garnka i zrobiłem sobie kanapki z boczkiem. Nie żebym się jakoś specjalnie zbrzydził, ale ilość tego czegoś w muszlach przypominała jazdę autobusem do Hiszpanii na tylnym zderzaku podczas gdy cały pojazd wewnątrz jest pusty. Żeby nie być gołosłownym...


Wiele lat temu byliśmy na wczasach w Bułgarii. Miałem obsesję nurkowania po muszle. Wybierałem tego z dna całe kilogramy, a część z nich była pełna. Oddawałem je podobnym maniakom, a ci, pewnego dnia, postanowili zrobić z tego jedzenie. Skombinowali wielki gar i zaczęli gotować. Mieszkaliśmy wówczas w namiotach. Nigdy nie zapomnę smrodu owijającego pole namiotowe gotującymi się ślimakami. Nie wiem czy ktoś to później odważył się zjeść, ale chyba od tamtego czasu nabrałem wstrętu do morskich żyjątek.

Podobają mi się te czarno - białe kształty, ale wywar z samych muszli , z górą przypraw i winem, to lekka przesada. Zastanawiam się, co by było, gdyby tak jakiś fan tutti frutti di mare, któregoś dnia zrobił te same czynności związane z przygotowaniem posiłku, i zamiast szylkretu wrzucił wióry z pobliskiego tartaku, to ktoś by to wyczuł? Wątpię. Nie umiem się zachwycać smakiem, którego nie czuję, a konsystencja jedynie mnie brzydzi. Zjadłbym homara. To jedyne morskie stworzenie, na które mam apetyt.
Jest jednak kolejny problem.
Proces ich uśmiercania napawa mnie obrzydzeniem. Niech taki jeden smakosz z drugim zanurzą łapę we wrzątku, pokwiczą, walną lampkę wina i obgryzą ją sobie do kości narzekając jak to niehumanitarnie wypuścić krew z krowy. I niech wreszcie przestaną bronić żaby tylko po to, aby je później wszamać na kolację! I niech nie czarterują ogromnych statków, na których przepływają pół świata jedynie po to, aby wleźć na siedem stopni drabiny jakiegoś tankowca, który wiezie ropę do ich Range Roverów.
Tylu ludzi próbuje mnie przekonać jakież to cudowne doznanie wypijać mózg z krewetki.
Mózgi baranów są większe, pewnie tak samo niesmaczne i tak samo nie mam ochoty ich zjeść. Trudno. Wczoraj była znów bruschetta. Robię się wegetarianinem. Ciekawe...
Znam, bądź słyszałem o wielu wegetarianach, i jakoś żaden z nich nie odmawia sobie procentów do popijania nimi szaszłyka z marchewki, więc po co to na tym się pastwić? Jak się chce dobrze wypić, to trza też dobrze zjeść!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz