czwartek, 17 września 2015

Taki mój smakołyk...

Nadeptując dziś na odcisk wszystkim fanom marchewki, brokuła z rabarbarem i pieczonej brzoskwini w sosie własnym napiszę, że uwielbiam flaki. Niewiele jest potraw, które tak namiętnie łechcą moje smakowe kubki jak wywar z wygotowanego kałduna w przyprawach  z dodatkiem wołowiny i indyczych żołądków. Starta włoszczyzna i konkretna porcja zasmażki, zasypana majerankiem, przydają tej zupie (?) wręcz królewskiego smaku, któremu nie mogę się oprzeć.
Dawno temu byliśmy na weselu w okolicach Gdańska. Po przetańczonej nocy, w oparach wódki rzecz jasna, liczyłem się z gigantycznym kacem. I byłoby tak z pewnością, gdyby nie popołudniowe śniadanie, na które złożyła się lufka i gigantyczny talerz flaków właśnie.
Dziś kaca nie mam, ale mam flaczki. Kupione wprawdzie w postaci zmrożonego gluta w folii, ale trudno mi krytykować nawet taką postać tego smakołyku. Wystarczy dosmaczyć pod własny gust i można wcinać do upadłego. Mniam!
Takie niewielkie pocieszenie dla organizmu po wyjeździe syna na kolejne miesiące. Mija już chyba dobre trzy lata jak nasze spotkania są właściwie świętem. Nie smuci mnie to za bardzo, bo wiem, że wybór jego życiowej drogi jest za wszech miar słuszny i ani myślę go krytykować. Anglia to piękny kraj, a całe Yorkshire to perełka. Wprawdzie Anglicy wyśmiewają się z jego mieszkańców, że nie dotarł tam jeszcze prąd, ale to kłamstwo, bo byłem i prąd jest! Szkoda tylko, że nie ma tam flaczków.
Nie wiem czy to prawda, ale kolega opowiadał mi kiedyś taką historię...
Dawno temu, za komuny, pojechał do Niemiec pracować. Mieszkali we trzech, w niewielkim pokoju na pięterku, u jakiejś owdowiałej hrabiny z pieskiem. Któregoś razu poprosiła go o kupno jedzenia dla owego psiaka.
Okazało się, że w owym sklepie z jedzeniem dla zwierząt sprzedają oczyszczone i obgotowane flaki. Kupił porcję dla siebie. Ponoć były rewelacyjne i parszywie tanie. Następnom razom kupił ich tyle, by wystarczyło dla całej trójki i zaczęli gotować. Hrabina się wkurzyła, że śmierdzi, ale jak tu oprzeć się trzem przystojnym i wyposzczonym facetom z krainy niedźwiedzi. I spróbowała... po czym... obniżyła im czynsz. Śmieję się oczywiście, ale chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że rozsądna porcja flaczków nie jest smaczniejsza od karminadla z marchewki.
No to już wiecie co zrobić na niedzielny obiad...
Smacznego!
P.s. dla biznesmenów.
Zalejcie Angoli wołowymi kałdunami z przepisem na opakowaniu, a zdobędziecie fortunę!


  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz