wtorek, 29 września 2015

Zupa krawcowa

Miejsce, w które jeżdżę na grzyby, mimo że jest blisko Łodzi, przypomina Mazury.



To tereny, na których, od pokoleń, okoliczni chłopi wydobywali torf. To taki lipny węgiel używany do opalania chałup po wysuszeniu. Było go, jak widać, sporo, a dziury pozostawili ogromne. Z czasem zalała je woda i rolnicy wpadli na pomysł zbudowania elektrociepłowni Bełchatów kopiąc na jeszcze większą skalę. Święte Ługi poszły w zapomnienie, i bardzo dobrze, bo jest to czarodziejskie miejsce oddalone od asfaltu o kilka kilometrów na trudnym do ogarnięcia zadupiu. Po niebie fruwają orliki i czaple, w wodzie pluskają się szczupaki i mało kto owo miejsce odwiedza. Są też trasy turystyczne piesze i rowerowe i milion hektarów sosnowych lasów z grzybami i zaskrońcami. W czasie ostatniej wojny, wykorzystując pagórkowaty teren, bodaj armia Łódź..., przekopała okolicę transzejami i postawiła wiele bunkrów, które przydały się jak świni parasol, ale istnieją do dziś i można sobie pozwiedzać.
Lubię tam jeździć także dlatego, że są to okolice, z których pochodzi moja rodzina po mieczu i kądzieli. Niedaleko kazał się pochować mój ojciec.
Wpadłem tam dziś na kilka godzin połazić po lesie i jestem zdruzgotany. Dwa największe zbiorniki wprawdzie się ostały, ale mniejsze zwyczajnie wyparowały! W lesie nieprawdopodobnie wręcz sucho, a o grzybach można tylko pomarzyć. Ktoś, kto wpadnie tam tylko przelotnie, nie ma szans znaleźć nawet muchomora. Mnie się napatoczyło kilkanaście krawców, chyba dwa podgrzybki i trochę sitaków, ale to tylko dlatego, że wiem gdzie mogłem je zaleźć. Przynajmniej mam na jutro grzybową i sznureczek krawców do ususzenia. Nie zmienia to faktu, że kolejne lato bez opadów, może zmienić to miejsce w jakąś oszalałą pustynię.
Trudno na to cokolwiek poradzić, a ja, jeśli dotychczas miałem gdzieś całe gadanie o ekologii i ocieplaniu się klimatu, dziś jestem jak najbardziej "za".
I to chyba na tyle...
Jutro postaram się być mniej dowcipny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz