Jak to zwykle bywa, z końcem każdego roku, ujawniają się wszelkiej maści mędrcy i jasnowidze, którzy mają miliony niezbitych dowodów na zbliżający się koniec świata. W dobie internetu, jego zasięgu, a co za tym idzie, ilości potencjalnych odbiorców, to niemal raj dla głoszenia najbardziej niedorzecznych bredni. Zawsze bowiem znajdzie się inny głupek, który przeczyta, uwierzy i się załamie.
Właściwie to jeszcze się nie załamie...
Niewielu stać w Polsce na wybudowanie własnego bunkra przeciwatomowego, wypełnieniu go zapasami konserw na sześć lat i wodą Perrier, że o granatnikach, amunicji i kilku "klamkach" nie wspomnę.
Ale stać go na laptopa z wi-fi.
Ponieważ najczęściej jednak chorował na lekcjach języka polskiego i historii, a składanie liter w słowa, a tych w zdania, przychodzi mu z wielkim trudem, robi to na co go stać - zaczyna udostępniać i rozpowszechniać... kajając się i łkając... z pomocą... odpowiednich emotikonów.
A my, otwierając swój profil, skazani jesteśmy na czytanie...
Nie mam pojęcia jak pozbyć się tych trolli. W miarę systematycznie staram się wprawdzie wywalać podobne indywidua z grona znajomych, ale jest to jak zawracanie na moście przy dwustu na godzinę. Zwyczajnie się nie da...
Zawsze jest jakiś znajomy znajomego, którego głupota uaktywnia się z pewnym poślizgiem i ów staje się jego tubą.
Efektem są niekończące się wpisy o końcu świata w 2017 roku, o jakimś wyimaginowanym powrocie Jezusa i innych bzdetach, od których ścina się moje białko, a koty przestają się marcować.
Oświadczam więc wszem i wobec...
Każdy następny wpis o chrześcijańskich tajemnicach ducha świętego, w zestawieniu tajemnicami wszechświata, napisany przez Iksińskiego, a udostępniony Igrekowskiego, będę przekierowywał bezpośrednio do dyrektorów zakładów psychiatrycznych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz