A może by się tak zwyczajnie nie obżerać?
Odpoczną wszystkie nasze podroby bez konieczności zmuszania ich do jakichś zachowań w wysilonym trybie turbo.
Ale jak tu zachować umiar kiedy nasz jutrzejszy obiad będzie się składał z czerwonego barszczyku z wydziwionymi krokietami i ozorków w sosie chrzanowym z, pewnie znowu, wydziwionymi pyrkami. Że o surówce, winku i cieście nie wspomnę... I kiedy już każdemu odbije się pierwszy zjedzony burak, a na krokiecie to już właściwie siedzimy, trzeba by zjeść kolację... I zaraz wjeżdżają na stół wędliny, surówki, kolejne ciasta, zmrożona połówka i zapalone świeczki. I tylko niewielkiej liczbie najstarszych Beduinów wiadome jest kied?y, i czy w ogóle, owa orgia frykasów zapełni wreszcie cichą oazę.
A kiedy w poniedziałkowy poranek żona opieprzy nas za polanie jej kranówą i stukniemy się jajkami (sic!) przy kilogramie pachnącego karczku, szynki i kolejnej porcji zielonkawych jąder, no to należy pojechać na obiad. Wiem, że będzie to indyk z całą masą przyległości masakrujących układ trawienny w sposób jak najbardziej idylliczny dla kubków smakowych, po których musi być wystawna kolacja z gorzałką... (I tu nie wnoszę sprzeciwu).
Trudno w święta nie parafrazować powiedzenia imć pana Zagłoby: Zjem wszystko - byle dużo! Jest dużo i wszystko takie smaczne... Zajadajmy się do bólu. Odpoczniemy w pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz