wtorek, 21 kwietnia 2015

Nostalgia i złość

Kiedy powstawała łódzka Manufaktura, i była to jedna z największych ówcześnie inwestycji w Łodzi, "załapałem się" na jej część. Tworzyliśmy, właściwie od zera, cztery kolejne restauracje. Smutno mi, że dziś ostała się tylko jedna... A to raptem kilka lat...
W miejscu, w którym jest dziś apteka, tuż obok wielkiego napisu Manufaktura, od ulicy Zachodniej, powstawała Braseria. Taka francuska odpowiedź na McDonald's. Tuż przed jej otwarciem powstała obok "Naleśnikarnia". której także już nie ma... Ponieważ się śpieszyłem, siedziałem czasem głodny, a
dzięki specyficznemu systemowi wentylacji, Braserię nawiedzał zza ściany taki zapach, że chciało mi się płakać.
Drugą była Habibbi, chyba najlepsza ze wszystkich. Drinki, shisha, rachunek i wypad. Zanim zdążyłem nawciągać się obiecanego mi przed otwarciem, darmowego dymu z jabłek, już jej nie było.
Trzecia, w której napracowałem się najwięcej, należała do któregoś z muzyków chyba... Varius Manx. Nie... Blue Cafe.
Serwowała kuchnię hiszpańską. Nie ma jej już ze trzy lata. O wiele łatwiej grać na basie... Łódzkie "Planet Hollywood" dostało cięgi w zderzeniu z polską rzeczywistością. Nie ono pierwsze...
Ostała się jedynie Hanna Sushi. Uważajcie na żyrandol ponad wejściem jeżeli lubicie surową rybę w ryżu. Mało mnie nie zabił kiedy runął przy montażu. Nie ja go montowałem, żeby była jasność!
Polski kapitalizm jest specyficzny. Naiwni inwestorzy, wydający pożyczoną od babci kasę i remontujący trzydziestometrowy lokal są skazani na porażkę. W dobie minimarketów typu Biedronka czy Stokrotka, otwieranie czegokolwiek mniejszego jest kompletną głupotą. Do sklepu u znajomego Krzyśka chodzi się wyłącznie na piwo. Czasem po chleb i mleko. Jeżeli się zapomni...
Brakuje mi okolicznych sklepików. Zbankrutowały wszystkie w mojej okolicy.
Jeszcze nie tak dawno odwiedzaliśmy się w naszych domach aby, przy wystawnej kolacji, pogadać o niczym i pośmiać się w rodzinnym gronie. I wiadomo było dla naszych żon, że jeżeli na wokandę wchodzi polityka - trzeba imprezę powoli kończyć. Dziś wykręcamy się minutowym telefonem i zasypiamy w fotelu przy telewizyjnej nudzie. Niby jest dokąd pójść... Wielu naiwniaków wciąż liczy na zysk, po opłaceniu czynszu i ZUS-u, i siedzą po sto pięćdziesiąt godzin na tydzień we własnych knajpkach i sklepach.
Jakiś naukowiec z początków dwudziestego wieku przewidywał, że za sto lat będziemy pracować piętnaście godzin w tygodniu. Chyba myślał o sklepikarzach...
Żona sobie wyliczyła, że jej pensja, w stosunku do tej, którą dostawała przy podejmowaniu pracy, realnie zmniejszyła się o pięć procent. Ceny moich usług nie zmieniły się od dziesięciu lat. Boję się przekładać je na dzisiejsze ceny! Nie chcę być złym prorokiem, ale to wszystko idzie w złą stronę. Największą wartością kapitalizmu jest zysk, a skoro go nie ma, albo jest na poziomie zbliżonym do zera, to jaki ma sens się o niego zabijać?
Nudzi mnie ta Polska, nie lubię jej i mam ochotę wyemigrować. To nie jest tak, że nie zarabiam, ale wysiłek włożony w użeranie się z codziennością brzydnie mi z każdym dniem coraz bardziej. Najgorszy jest brak perspektyw, który zabija inicjatywę sprowadzając codzienność do pasma nudy i niedorzeczności. A walkę z tak mało określonym przeciwnikiem opisał najlepiej Cervantes.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz