piątek, 11 grudnia 2015

Choinkowo się robi...

Kilka lat wstecz wykonywałem remont u pewnego gościa, który miał problem z choinką zasłaniającą mu widok z okien tarasu. Istotnie, była ogromna i zasłaniała jak diabli. Postanowił ją ściąć. 
Wymyśliłem sobie, że górna jej część mogłaby zapracować jako drzewko na święta, u mnie w domu. Zrobiliśmy to razem i w moim pokoju zapachniało lasem. Chyba do dziś leżą pod dywanem jakieś igły. 
Nie chcę już prawdziwego drzewka. W ogóle mam w tym roku wielkie opory żeby ubrać choinkę. Specjaliści od organizacji przeżyć duchowych skutecznie mi to obrzydzają. Zdumiewające jest to, jak łatwo przejmują kontrolę nad tradycjami niemającymi się nijak do historii. Raptem dwieście lat temu przywędrowała ona do Polski z jakże "katolickich" Niemiec. I słusznie się przyjęła, bo to szalenie miłe mieć w domu kawałek lasu, nawet jeżeli igły są plastikowe, mają kod paskowy i napis: Made in China. Najważniejsze, że stwarza nastrój i mamy miejsce stworzone wręcz do układania prezentów. Zawsze mówiłem, że uwielbiam grudniowe święta. Jaka szkoda, że od wielu lat bezśnieżne...
Nawet żonusia unika wówczas awantur, mam jednak wrażenie, że ilości kłótni przy ich przygotowaniu
równoważy stan chwilowej błogości. 
Są oczywiście minusy...
Nie przemawia do mnie rokrocznie pianie tych samych kolęd, opłatek przylepia mi się do podniebienia, a świadomość trzech dni bezustannego jedzenia rozwala mi żołądek w połowie wigilijnej kolacji. Bo w sumie to ja nie jem za wiele; jaka szkoda, że wcale tego po mnie nie widać... 
Nie będę się dziś rozpuszczał nad smakowitością świątecznych potraw, ale Gośki grzybowa bije na łeb Kliczkę z Pudzianem. Może jeszcze i innych strongów, ale nikogo innego nie znam z nazwiska. 
Tak czy owak... 
Grudniowe święta, od kołyski, kojarzą się każdemu z nas z czymś wyniosłym, jakąś tajemnicą, którą my, maluczcy, nie potrafimy ogarnąć. Niech sobie tak będzie, nie przyczepiam się.
Pewnie w ramach owej niezgłębionej tajemnicy, sympatyczny skądinąd Ronnie Woods ze Stonsów, został niedawno tatusiem w wieku 68 lat. Trudno, bywa i tak. Anthony Quinn zaszalał jeszcze bardziej i zrobił to po osiemdziesiątce, co fatalnie odbiło się na jego zdrowiu, bo zmarł chwilę później.
Cuda, cuda ogłaszają...
Mój żółw, z którym mieszkam już dobre piętnaście lat, ani razu nie przemówił do mnie w wigilijny wieczór, choć co roku próbuję wysupłać jakieś zdanie z jego bezmyślnych, gadzich trzewi.
Zrzucam to na karb mojego braku głębokiej (płytkiej zresztą też), wiary w moc sił nadprzyrodzonych.
Wiem jednak, że bywa inaczej. Rozmowy z Bogiem są ponoć powszechne. 
Klasycznym tego przykładem jest zegar, do niedawna wiszący w sali obrad naszego rządu.
Oczywiście wszystkim natychmiast zaczął przeszkadzać, więc wymienili go na krucyfiks. Na ostatnich, nocnych obradach, pani premier spytała zerkając na ścianę: 
Jezu! Która to godzina?
Może trochę przedwcześnie, ale już dziś Życzę Wszystkim Śnieżnych i Pięknych Świąt, Ogromnej Góry Wymarzonych Prezentów i Jeszcze Większej Góry Zdrówka!
Wpadając w przedświąteczny amok porządków mogę się bowiem ciutkę zapuścić w blogowaniu. 
Eeee...
Nie sądzę, bo to jest jak narkotyk.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz