środa, 30 grudnia 2015

Renesans

Jak zwykle o tej porze roku napada mnie nostalgia za Italią. Nie byłem już pięć lat. W ogóle jakoś licho ostatnio z wakacjami. A to jakiś remont, a to nie ma czasem za co...  Życie.
Pociechą jest kilka tysięcy zdjęć, które można sobie pooglądać.
Nie jestem typem "zaliczacza", nie kręci mnie zobaczenie czegoś tylko dlatego, że jeszcze nie widziałem. No... może za wyjątkiem zobaczenia wszystkich dzieł Michała Anioła. Kilku jeszcze nie widziałem.
Jest we Florencji kościół Santa Croce, a w nim moja Mekka - grób Michała Anioła. Nie mam w tym kompie zdjęć więc posłużę się netem.


Świadomość, że w tym sarkofagu spoczywają szczątki mojego bezapelacyjnego idola w historii świata, prawie mnie podnieca.
Jego życiowa spuścizna jest tak gigantyczna, że trudno ją z czymkolwiek porównać. Znał się na wszystkim, czegokolwiek by nie tknął, zamieniał w arcydzieło. Jego pierwszy nauczyciel i doskonały artysta, Domenico Ghirlandaio, stwierdził pewnego razu, że niczego już Michała Anioła nie potrafi nauczyć. Dowcip polega na tym, że ten miał wówczas lat czternaście.
A Ghirlandaio malował tak:


Będąc dwudziestolatkiem wyrzeźbił, już w Rzymie, Bachusa, świadomie kopiując styl starorzymski.


I zapewne do dziś nikt by o tym wiedział, gdyby nie zrobił jej na zamówienie.
To jedna z tych rzeźb, których nie widziałem, mimo że jest we Florencji.
Wędrując po świecie stworzonym przez Michała Anioła, trudno nie ulec wrażeniu, że jedno życie to za mało aby móc z tym wszystkim zdążyć. A przecież trzeba także wiedzieć, że były to czasy, w których pierwszoplanowym zadaniem było dążenie do absolutnej doskonałości i każdy artysta prędzej dałby się pokroić, niż zrobił coś bez miesięcy przygotowań. Wszystko weryfikował jedynie talent.
Nie chcę być dziś złośliwy, ale ten współczesny atak miernot jedynie mnie obraża i bez mrugnięcia oka zamieniłbym kilka lat mojego życia na jeden dzień w pracowni Michała Anioła.
I usmażyłbym mu zbójnickiego placka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz