poniedziałek, 9 czerwca 2014

Gorąco!!!

Coś mnie dziś podkusiło... Jakiś chochlik zakręcił moim mózgiem i wymyśliłem, aby pojechać na rowerach do potencjalnego miejsca naszego wypadu w długi weekend od 19 czerwca. Nie dość, że bezwietrznie i gorąco, nasze wytrenowanie na tak długich trasach beznadziejne, to jeszcze cały czas pod górę! GuPi S pokazywał ok. 24 km, co nie brzmiało jakoś dramatycznie, a więc w drogę! To ustrojstwo może i pokazuje nieźle trasy dla samochodów, ale rowerzystów wyprowadza w takie dziury, że jechaliśmy z pewnością 5 km. dalej, po totalnym zadupiu i ścieżkach wydeptanych przez łosie. Skąd on ma taką wiedzę?
Jednak już po kilku godzinach i odpoczynkach w nieodpowiednich miejscach - dotarliśmy do celu...






...umęczeni i z jęzorami długości krawatów. Wszystko fajnie, ale jeszcze trzeba było wrócić...
Na samą myśl miałem drgawki. Wypite po drodze napoje, różnego autoramentu, nawet nie zbliżyły się do mojego pęcherza parując bezlitośnie uszami w drodze przez krtań, tyłek przypomniał sobie ostatni gangbang z czterema murzynami, a dwie kanapki wypociłem przed ich zjedzeniem. Olaliśmy GPS rowerzystów i wracaliśmy trasą dla samochodów, która ciągnęła się chyba po Tatrach, bo byłem dziś na Świnicy. Zgierz przywitał nas nie tylko rozpuszczonym asfaltem i smogiem rodem z Tokio, ale i nadzieją na tramwaj. Szczęśliwie spotkaliśmy się z jednym grzechotnikiem, ale ten po czterech przystankach się popsuł. 
Jest taka górka na Zgierskiej, przy parku Mickiewicza, która leczy najwytrwalszego kolarza z samozadowolenia, i której nie cierpię każdym nerwem. Dzisiejszy podjazd mało nie przepłaciłem trzema kolejnymi zawałami. W sumie... tuż po dziewiętnastej, wróciliśmy po ośmiu godzinach zjeść obiad, opaleni w narodowe barwy, odwodnieni, bez śladu inteligencji w oczach. Ale to wszystko ma swoje dobre strony. Żonka, która przechodzi przed właściwym zaśnięciem, kilka faz pośrednich, gustownie je dziś ominęła, ja przespałem dwa filmy i teraz mnie, w mordę, nosi. Mierzcie zamiary na siły! My dziś przesadziliśmy. Pięćdziesiąt kilometrów po dziurach i w oparach czterdziestostopniowych spalin to katorga! Jakże ja dziś zazdrościłem właścicielom klimatyzowanych wnętrz wygodnych autek, które zatruwały mi niedzielny relaks sportowca masochisty. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz