piątek, 20 czerwca 2014

Jadę na suma!

Pół dnia zakupów, pół sprzątania i wolne! Jak się jutro pierdyknę na krześle opodal kwiatka, o 8 rano nad stawem, to ruszy mnie dopiero gradobicie. Wyjeżdżając na jeden dzień, należy zabrać tyle wszystkiego, co na tydzień pod namiotem w środku lasu, we dwie rodziny na Mazurach, na pogorzelisku pod czynnym wulkanem w mroźny marzec. Dobrze, że mam busa, bo Cieńkociętym musiałbym obracać na trzy razy. Już czuję... Każdy kilogram ryb będzie kosztował ze 100 złotych. W przypadku olania mnie przez ryby jest to cena karczku za kilogram nie licząc węgla i podpałki. Może się bowiem okazać, że będzie to jedyna zdobycz, którą na dodatek, będę intensywnie wietrzył w drodze na łowisko, boć wiozę to z sobą.. Sztuka zawsze wymagała poświęceń. Po zjedzeniu kaszanki, kiełbasy, karczku, cukini, cebuli i diabli wiedzą czego jeszcze, okraszonego wymyślnym sosem, warzywami i piwkiem z keczupem, wrócimy pod wieczór zamuleni powietrzem, przejedzeni, bez ryb i ochoty na życie. To wędkarstwo może człowieka wykończyć! Jeśli jednak jakaś oszalała sztuka lina bądź szczupaka, zawiesi mi się na haczyku, to... kurde balans... pochwalę się i narobię ślinki łakomczuchom!




Takiego jutro złowię!!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz