czwartek, 19 czerwca 2014

Pomarudzę sobie trochę...

Słyszałem fajny dowcip...
Żona do męża:
- Wiesz, szłam po pokoju, a tuż za mną spadł nasz zegar!
- Zawsze się spóźniał...

Zaczęliśmy oglądać przy kolacji (zrobiliśmy Frittatę) polski film pt. "Wymyk". Pewnie nie taki zły, ale naszą kinematografię owładnęła grupa reżyserów, dla których najważniejsze nie jest to, co mówią aktorzy, ale jakieś idiotyczne dźwięki tła, które paskudzą wszystko inne.
Wsiada dwóch gości do pociągu i jedyne co interesuje reżysera, to:  tu-tut tu-tut, tu-tut tu tut. Gówno tam jakiś dialog!

Moje kontakty z pociągami są sporadyczne, ale jakoś za cholerę nie mogę sobie przypomnieć, aby turkot kół po szynach zakłócał rozmowy pasażerom. Chyba, że aż tak się pozmieniało, to też możliwe, choć wątpię. Nie jestem fanem polskiej kinematografii, ale jeżeli już ktoś dostanie kasę na film, no to na Boga! Niech go nakręci w przyswajalnej dla widza formie! Co by nie mówić o produkcjach z Hollywood, że są głupie i infantylne, i w każdym musimy zobaczyć amerykańską flagę, że fabuła poraża debilizmem większość dziesięciolatków, to przynajmniej można usłyszeć co mówią. A u nas tu-tut, tu-tut! Jakieś pieprzone epitafium dla Zbigniewa Cybulskiego?

Nie pojmuję także dlaczego wszyscy ci... artyści... nie mogą się golić, muszą mieć podarte buty, zbyt krótkie spodnie, i obowiązkowo, jakiś debilny tużurek. I to wszystko musi być w kolorze czarnym! I czapeczkę zrobioną na drutach w stylu Papcia Smerfa. Może oni żyją wyłącznie sztuką i brak im czasu na mycie?
W XV wieku żył we Florencji poeta - Luigi Pulci, który napisał jakoś tak: "Nie wierzę bardziej w czarne niż w białe, wierzę w ugotowanego albo pieczonego kapłona, a także w masło i piwo (...) ponad wszystko zaś pokładam wiarę w dobrym winie i twierdzę, że kto w nie wierzy, będzie zbawiony."

Cóż... Robienie z własnego życia dobrego teatru poezji udaje się tylko nielicznym, ja przypominam sobie jedynie Oscara Wilde'a. Mamy także w Polsce jednego takiego... Andrzeja Poniedzielskiego mianowicie, któremu udało się ze swoich słabości uczynić kawał dobrego kabaretu okraszonego świetnymi tekstami.

Trudno nie wspomnieć teraz o okropieństwie dzisiejszych czasów, jakim są tzw. Celebryci. To taka nowa forma zarabiania na życie poprzez rozwody i rozchylanie ud przy wyjściu z taksówki.

Porąbało mnie kiedyś i oglądałem Big Brothera z tą... jak jej tam... Frytką. Nos jak ręczny hamulec od Żuka, IQ (jeśli coś takiego rzeczywiście istnieje...) - rozjechanego pawiana. Za to stopień bezczelności tego, który nasrał pod drzwiami, zadzwonił i poprosił o papier. No, ale jeśli komuś się to podoba i chce za to zapłacić...
Nie wiem do czego dziś zmierzam. Jest weekend, a my do kolacji wypiliśmy winko. W sobotę uciekamy na ryby, ale jutro, niestety, żonka zapowiedziała, że ma ochotę umyć okna. Umyje... moimi rękami. Jaka szkoda, że nasze zegary, chociaż punktualne, albo wiszą nad szafką, albo stoją na półkach... Hi hi hi





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz