sobota, 28 czerwca 2014

tak...

Spoko, żyję, czasem trzeba dać odetchnąć mózgowi. Nabiera się nowej perspektywy. Pisząc książkę czasem zatykam się na jednym zdaniu i nie potrafię go złożyć do kupy kilka dni. Z blogiem jest łatwiej, bo tu angażuję mózg w niewielkim stopniu pisząc to, mi ślina na język przyniesie. Odnoszę wrażenie, że tak jest uczciwiej i mniej mam miejsca na konfabulację. Bywa, owszem, że ciutkę przesadzę, ale robię to w imię ogólnego dobra i ku pokrzepieniu serc.

Słuchając wczoraj radia trafiłem na wywiad z jakimś polskim muzykiem reggae, którego nazwisko całkowicie mi umknęło, ale z opowieści redaktora wywnioskowałem, że to jeden z tuzów tej muzyki w Polsce. W sumie całkiem miły facet. Wywiad trwał godzinę, puszczali jego kawałki i gadali. Wszystko byłoby ok... gdyby nie denerwująca przypadłość owego wirtuoza... W każde zdanie musiał wpleść przerywnik - "tak", czasem po kilka razy. Po pewnym czasie łapałem się na tym, że nie słucham o czym mówi, ale próbuję zgadywać, kiedy to sakramentalne słowo pojawi się po raz setny w jego wypowiedzi. Prawdopodobnie jestem przewrażliwiony na tego typu wtręty w mowie potocznej, ale cóż, taki już jestem. Co pewien czas pojawiają się kolejne, podobne, językowe nowinki, które zaciemniają sens wypowiedzi i straszliwie mnie denerwują.
Klasycznym przykładem jest nagminne: "w tym temacie", które wywołuje u mnie czkawkę i trądzik. Przewodzą tu wywiady z policjantami i biurokratami niższego szczebla, którzy silą się na bycie cholernie konkretnym. Wychodzi z tego jagodowe ciasto na plastrach słoniny.
Może przed miesiącem wysłuchałem podobnej rozmowy z Józefem Skrzekiem, moim idolem z SBB. Pewnie wszyscy go znają. Ten, z kolei, nie powiedział pół zdania bez  - "Wiesz... I wiesz... No i, wiesz..." Osoba że się tak brzydko wyrażę - publiczna, powinna jednak przyłożyć się odrobinę do medialnych występów i hamować emocje nie wplatając do każdego zdania słowa, które niczego nie wnoszą.

Od słowa: "Tak" gorsze jest tylko słowo: "Nie". To kolejny przerywnik, którego nie znoszę w wywiadach. Jest jeszcze: "Słuchaj". Trądzik i czkawka.
W sumie, z wyjątkiem: "w tym temacie", to nawet nie mam wielkich pretensji o nadużywanie przerywników. Sam czasem łapię się na podobnych głupotach. Ale walczę!
O wiele gorsze jest powtarzanie po wielokroć jakiegoś idiotycznego zdania jedynie w celach, że się tak wyrażę, partykularnych... W tym przoduje, rzecz jasna, PiS.
Nie znam większości nazwisk członków owej partyjki, ale, ilekroć słucham wywiadu z którymś z nich, zawsze jest tak:
- Okradli, rozgrabili!
I tu pada sakramentalne: A ma Pan jakieś dowody?
- No nie... nie mam, ale...
Ważne, że padło: okradli, rozgrabili!
Przecież to się powtarza w wywiadach jak Familiada!
A woda na młyn zamulonych fanatyków sterczących pod teatrem z  gromnicą i Matką Boską na ustach, zalewa okolice.

Opowiem teraz historię koleżanki mojej mamy. To, podobno, niezwykle religijna osoba, dla której Radio Marysia jest wykładnikiem wszechrzeczy. Ilekroć odwiedzała mamę, zawsze przestawiała jej radio na w/w stację i dyskutowała o chrześcijaństwie. Na szczęście mama słuchała raczej tylko jednym uchem nie przejmując się zbytnio jej namiętnością.
A jak wyglądało codzienne życie owej religijnej pani?
Przez wiele lat przyprowadzała do mamy faceta, o którym wszyscy myśleli, że to mąż. Niestety, to był kochanek. Mąż był w domciu. Ten zaś, po wielu latach domyślił się wreszcie, że ma rogi jak Empire State Building i nawet dowiedział się na jakiej ulicy ów kochaś mieszka. To długa ulica. Podobno spędził pół roku na szukaniu. Ale znalazł! Zarządził rozwód, ale mu się zmarło. Zapłakana wdowa urządziła szybki ślub z wieloletnim kochasiem, bo ten odziedziczył duże mieszkanie. Ślub odbył się z pompą. Pech zrządził, że niemłody już osobnik doznał poważnego udaru i zalegiwał łoże nowego mieszkania, a koleżanka mamy zmuszona została do opieki nad zniedołężniałym mężem. Tego nie miała w planach. Postanowiła się rozwieść. I, cholera, znowu klops. Nie dostała rozgrzeszenia na spowiedzi. Ale, jako dzielna potomkini jedynych nieomylnych w naszym państwie, udała się z pielgrzymką do Częstochowy. Bracia Paulini okazali się bardziej postępowi i rozgrzeszenie uzyskała. O ile wiem, do dziś procesuje się w córką kochasia o mieszkanie, bo i ten przeniósł się na łono Abrahama.

Ilekroć słyszę w jakimś medium, tak, czarujący głos Jarka Kaczyńskiego, tak, - oczyma wyobraźni widzę, tak, ową koleżankę mamy, tak, która zrobi wszystko, tak, aby zagasić największy pożar, tak, obojętnie czy to zmysłów czy zwyczajnej, ludzkiej, tak, wrodzonej perfidii. Tak.
Powiem więcej: Yes, yes, yes!

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz