- Ciasno tu jakoś... - mówi jedna krowa.
- To zwal konia.
Taki dowcip na piątkowy wieczór...
Można się trochę wyluzować i nie ma potrzeby wstawać skoro świt.
Może jeszcze jeden...
Wskakuje facet na ławkę w parku i zaczyna się drzeć:
- Precz z hipokryzją!
- Precz z pazernością!
- Precz z pedofilią!
- Coś się pan tak tych księży uczepił?
Dawno temu, na domowym weselu, gość grał na akordeonie, śpiewał i opowiadał dowcipy. Wszyscy płakali ze śmiechu, ale nikt żadnego nie zapamiętał. Mało której głowy trzymają się one długo. Mnie od wielu lat tkwi jeden, opowiedziany na fuksówce żony. Miał wówczas wystąpić Nalepa, ale chyba nas olał i prowadzący starał się jak mógł, by wszystkim jakoś to zrekompensować. Opowiadał dowcipy, z których jeden był taki:
Wjeżdża rolnik kombajnem na pole, spojrzał w prawo, spojrzał w lewo i powiedział:
- Kurwa! Nie zasiałem!
A propos siania...
Żona rano do męża:
- Co zjesz na śniadanie?
- Nic, po tej viagrze nie jestem głodny.
Południe.
- Co zjesz na obiad?
- Nic, po tej viagrze...
Wieczór.
- Co zjesz na kolację?
- Nic, po tej viagrze...
Dobrze, ale zleź wreszcie ze mnie, bo umrę z głodu.
Marzenia ściętej głowy.
Ale jeżeli nie wiecie dlaczego nie można rozgryzać viagry, to służę wyjaśnieniem.
Można mieć stwardnienie rozsiane.
Pisząc swoją książkę (oby mi się ją kiedyś udało skończyć, bo przepisują ją już chyba trzeci raz!), próbuję wymyślać dowcipy. Okazuje się to o wiele trudniejsze od wymyślania całej fabuły. Dobry dowcip musi być krótki. W książce musi on także wynikać z tak wielu rzeczy dziejących się równolegle, że nawet jeżeli wymyślę już coś zabawnego, to nie wiem co z tym dalej robić. To dołujące, ale opracowałem sobie pewien system...
Rzucam to w cholerę i zapominam. Kiedyś samo przylezie. Jak w tym dowcipie o bacy...
Siedzi baca w rowie, przy drodze, a obok siedzi pies.
Podjeżdża radiowóz, wysiada policjant i mówi:
- Baco, wasz pies nie ma kagańca.
- To nie mój pies!
- Nie wasz?
- Ano nie.
- To przejdźcie, baco, na drugą stronę drogi.
Baca przeszedł, a pies za nim.
- No i co? Nie wasz?
- Ano nie.
- Przejdźcie z powrotem.
Przechodzi, a pies za bacą.
- No i co, nie wasz pies?
- Ano, nie mój.
- To czemu za wami łazi?
- Przypierdolił się do mnie tak jak i wy!
I jeszcze jeden na koniec.
Przygnębiony mąż wraca z roboty, idzie do kuchni i zjada bez apetytu kolację. Ale żona ma bombę, która poprawi mu humor, więc mówi:
- Kochanie, jestem w ciąży!
- Ty też?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz