Jednak...
Odwiedzając groby, bardzo rzadko, a śmiem mniemać, prawie nigdy, nie rozpamiętujemy przeżytej traumy. Pamiętamy rzeczy przyjemne.
I tak właśnie działa nasz mózg.
Ta niewielka kupka szarej substancji między uszami jest o wiele mądrzejsza od ich właścicieli, ale to właśnie ona także odpowiada za brak rozsądku.
Opowiem teraz smutną historię.
Zmarł mi tata.
Życzył sobie, aby go pochowano w rodzinnych stronach i tak się stało. Jadąc na pogrzeb całą drogę drżałem i czułem się fatalnie psychicznie. Droga od auta do kościoła była mordęgą dla mojego organizmu. Zaraz za drzwiami kościoła, po prawo, na podłodze kościoła, stała odkryta trumna. Zobaczyłem w niej śpiącego spokojnie ojca. Położyłem dłoń na jego lodowatych dłoniach i uspokoiłem się w jednej chwili. Nie mogłem zrozumieć lamentów. On był taki spokojny...
Nie potrzeba mi żadnego Boga aby móc zrozumieć koniec życia. Zasypiamy każdego wieczora. Któregoś poranka się nie obudzimy... I to wszystko. Dalej jest nicość.
Do pewnego stopnia próbują nam to uświadomić panowie w sukienkach, ale zaraz dokładają to tego, całkiem zresztą zbyteczny anturaż, kończący swój niedługi żywot w portfelach pocieszanych. Syndrom hieny. Nie jestem "za", ale czasem nawet rozumiem... Wysłuchując jednym uchem żałobnej mszy uświadomiłem sobie, że cicha atmosfera kościoła działa na mnie uspokajająco. Jeżeli tak ma działać kościół, to jestem jednak na "tak". Czasem należy się wyciszyć. Żałuję tylko, że sami nie umiemy znaleźć podobnych miejsc odpowiednio wcześniej, aby, w odpowiedniej chwili, móc skorzystać z doświadczenia.
Odwiedzanie rodzinnych grobów ma w sobie filozoficzny akcent. Chciałbym móc go w ten sposób rozumieć, ale, do diabła, często się nie da!
Spytacie dlaczego...
Mój syn, gnany dzisiaj jakimś irracjonalnym przeczuciem, przysłał mi taki rysuneczek...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz